Szukał zabójcy ojca. Zginął

Piotr Granecki nie mógł pogodzić się z tym, że prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie śmierci jego ojca. Był przekonany, że to morderstwo. Mówił, że ojcu grożono, że poznał niebezpiecznych ludzi. Rozpoczął prywatne śledztwo i kilka miesięcy później sam zginął. W tym przypadku prokuratura również uznała, że był to nieszczęśliwy wypadek. Rodzina mężczyzn ma inne zdanie.

- Najpierw śmierć ojca, po trzech miesiącach brata… i ta ciągła walka z prokuraturą, żeby wyjaśnić, co tak naprawdę się stało – mówi pani Aleksandra, siostra nieżyjącego Piotra.

Lech Granecki miał 62 lata. Mieszkał w Bełchatowie. Był emerytem. Wcześniej pracował w miejscowej kopalni. Miał żonę i czworo dzieci. Jednak życie rodzinne nigdy go nie pociągało.

- Ulubiony sposób spędzania czasu przez mojego męża to był bar i piwo. Nie powinien żyć w rodzinie, tylko sam – wspomina była żona pana Lecha, Zofia Granecka.

- Był nieobliczalny, bił nas. Mama miała oko podbite, siniaki na rękach i ciele. Praktycznie ciągle były takie sytuacje – dodaje Anna, córka pana Lecha.

W 2002 roku, po ponad trzydziestu latach małżeństwa, pan Lech wyprowadził się z domu. Zamieszkał w kawalerce, którą otrzymał od miasta. Sąd orzekł rozwód. To, co działo się później, było początkiem jego końca.

- Pani K. to jest trzydziestokilkuletnia kobieta, która przez ostatni okres mieszkała z ojcem – opowiada Aleksandra, córka pana Lecha.

- Leżała na kanapie pijana w sztok, nie wiedząc, co się dookoła dzieje. To tyle o niej wiem – mówi Anna, córka pana Lecha.

- Jej mąż siedział w więzieniu. Groził, że jak wyjdzie, to go załatwi. I dziwnym trafem, w krótkim czasie mój mąż nie żył – dodaje  Zofia Granecka, była żona pana Lecha.

23 października ubiegłego roku w mieszkaniu Lecha Graneckiego znaleziono jego ciało. Zwłoki leżały w wannie. Były w fazie zaawansowanego rozkładu. Drzwi do mieszkania były zamknięte na klucz.

- Śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych. Nie było żadnych przesłanek mówiących o tym, że mogłoby dojść do zabójstwa – twierdzi Danuta Gusta z Prokuratury Rejonowej w Bełchatowie.

- Z mieszkania zginął ojca telefon i portfel z dokumentami. Próbują nam wmówić, że ojciec poszedł się kąpać w bieliźnie i z kluczami przy sobie – opowiada pani Aleksandra.

- Rodzina podnosiła, że te okoliczności są niewyjaśnione, ale nie dopatrzyliśmy się udziału w tym osób trzecich. Naprawdę. Uważam, że postępowanie zostało przeprowadzone na tyle wystarczająco, aby taką decyzję wydać – zapewnia  Danuta Gusta z Prokuratury Rejonowej w Bełchatowie.

- Miała klucze do mieszkania mojego męża, znała piny do kart bankomatowych, a to wszystko zginęło – dodaje Zofia Granecka, była żona pana Lecha.
Udało nam się dotrzeć do Iwony K. i jej partnera. Kobieta nie zgodziła się na wywiad.

- Ch… mu w ryj i  ch… mu w grób! Ta k… zdechła, to mu nasram na grób! Rozumiemy się? Nie ruszajcie Iwony – wykrzykiwał zdenerwowany partner kobiety.

- Na krótko przed śmiercią ojciec zwierzył się bratu, że dostał list z pogróżkami, że ma zostawić tę swoją konkubinę. Jeżeli nie, to zginie – mówi pani Aleksandra, córka pana Lecha.

Podczas oględzin zwłok Lecha Graneckiego na miejscu był jego syn – Piotr. To on identyfikował ciało. Jak twierdzi rodzina, długo nie mógł zapomnieć widoku ojca. Kiedy 30 grudnia umorzono śledztwo, nie mógł pogodzić się z decyzją prokuratorów.

- Nie przyjmował do wiadomości, że to był wypadek. Coś się tam dowiadywał – opowiada Grzegorz, brat Piotra.

- Półtora tygodnia przed swoją śmiercią był u kolegi i mówi: jakby coś się ze mną stało, to będziesz mamie pomagał. On już wtedy czegoś musiał się bać, tylko nikomu nie powiedział – dodaje Zofia Granecka, matka nieżyjącego Piotra.

31 stycznia tego roku około godziny 14 Piotr postanowił wyjść z domu. Spieszył się. Zachowywał się, jakby był z kimś umówiony. Kiedy nie wrócił na noc, rodzina wraz z policją rozpoczęła poszukiwania. Piotr odnalazł się dwa dni później. Niecały kilometr od miejsca, w którym zmarł jego ojciec.

- Widziałam, że twarz miał całą poobdzieraną, ślady jak po kastetach. Drugi syn jest przekonany, że Piotr został pobity – opoiwada Zofia Granecka, matka nieżyjącego Piotra.

- Nie było żadnych istotnych obrażeń ciała, poza jakimiś drobnymi zadrapaniami – mówi Danuta Gusta z Prokuratury Rejonowej w Bełchatowie.

- Gdy znaleziono brata, nie było przy nim portfela, dokumentów, ani telefonu, a te wszystkie rzeczy miał, gdy wychodził. Są ludzie, którzy widzieli całe to zajście, ale nikt się nie przyzna. Jak policja się boi, nic nie robi, to kto się odezwie – mówi pani Anna, siostra nieżyjącego Piotra.

- Widać, że był ciągnięty za nogi, bo koszulka się wywlekła i jest brudna tym podłożem. Jest jeszcze krew na podkoszulce – dodaje Zofia Granecka, matka nieżyjącego Piotra.

Według prokuratury Piotr zmarł z wychłodzenia. W chwili śmierci miał ponad półtora promila alkoholu we krwi. W maju tego roku bełchatowska prokuratura umorzyła śledztwo uznając zgon za nieszczęśliwy wypadek.

- Mąż być może sobie sam zawinił, bo zadał się z takim towarzystwem, ale przeżyć śmierć syna? To jest tragedia dla matki - rozpacza pani Zofia.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl