Pomagają więźniowie, pomóżmy i my

To niesamowite, jak wiele dobrego mogą dać sobie więźniowie i chore dzieci. Osadzeni w zakładzie karnym we Wrocławiu odwiedzają podopiecznych Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego w Jaszkotlu. Bawią się z nimi i pomagają w pracach na terenie ośrodka. W zamian dostają szczery uśmiech, czują się potrzebni i wartościowi. Na tym chcą budować swoją przyszłość.

- Są tu dzieci chore, niepełnosprawne, potrzebujące specjalistycznej opieki, dzieci z porażeniem mózgowym, dzieci z zespołem Downa, z FAS, dzieci po operacjach oponowo-rdzeniowych, z zanikiem mięśni, z potrzebą leczenia serca, nerek – wylicza siostra Sylwia z Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego w Jaszkotlu.

- Te dzieciaki dają nam to, co mieliśmy przed zamknięciem: dobroć, to co jest w ludziach – mówi pan Robert, więzień, który pomaga dzieciom w Jaszkotlu.

Dwa zakłady. Jeden Opiekuńczo-Leczniczy dla Dzieci w Jaszkotlu, drugi Zakład Karny nr 1 we Wrocławiu. Co wspólnego mogą mieć te dwie instytucje?  Jak się okazuje, ich podopieczni wzajemnie sobie pomagają.

- Tam przychodzą ludzie i oni kruszeją. Miękną im kolana, łzy lecą po policzkach, robią się jak owieczki, gdy te dzieci wezmą na ręce – mówi
Krzysztof Żyszkiewicz, wychowawca w Zakładzie Karnym  nr 1 we Wrocławiu.

Pan Robert w zakładzie karnym we Wrocławiu przebywa już 18 lat. Trafił tam za zabójstwo. Dziś pomaga dzieciom, których rodzice nie chcą.

- Jedziemy tam pracować fizycznie: drzewo rąbać, liście grabić, opiekować się tym całym ośrodkiem. Wszystko, co siostra zadecyduje. Ja ich podziwiam, nasze życie przy ich życiu to jest „mały pikuś”. My stąd prędzej czy później wyjdziemy, a one mają takie życie, jakie mają – mówi pan Robert.

- Bardzo ciężko było mi się przyzwyczaić. Dopiero tam spostrzegłem, na czym polega ludzka krzywda, człowiek zauważył, jaki był i co robił – dodaje inny więzień, pan Adam.

- Potknęła im się noga, oni żałują tego, co zrobili. W ten sposób chcą pokazać, że mają w sercu coś dobrego i na tym dobrze budować swoją przyszłość – tłumaczy Krzysztof Żyszkiewicz, wychowawca w Zakładzie Karnym  nr 1 we Wrocławiu.

- Dzieci nie zdają sobie sprawy, że to są osoby osadzone. Uważają ich za swoich przyjaciół, wujków, tatusiów – mówi siostra Sylwia z Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego w Jaszkotlu.

Zakład Opiekuńczo-Leczniczy w Jaszkotlu prowadzony jest przez Zgromadzenie Sióstr Maryi Niepokalanej. Przebywają w nim dzieci niepełnosprawne lub upośledzone.  Zakład ma ponad 60 podopiecznych.

- 90 procent naszych dzieci to dzieci, których rodzice są pozbawieni praw rodzicielskich lub te prawa mają ograniczone. Bo w domu jest patologia lub w szpitalu rodzice zrzekli się praw do dziecka – mówi siostra Sylwia z Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego w Jaszkotlu.

- Te dzieci nie mają nikogo. Nie dość, że są chore, to jeszcze porzucone. Potrzebują wszystkiego, ale przede wszystkim serca – dodaje Karolina Mazur, pracownik ośrodka w Jaszkotlu.

Zakład opiekuńczy w Jaszkotlu dofinansowywany jest przez Narodowy Fundusz Zdrowia, ale tylko za świadczenia medyczne. Pieniędzy brakuje na ubrania dla dzieci, ogrzewanie, wyżywienie czy nawet wózki. Dlatego ośrodkowi przyda się każda pomoc. Nawet ta najmniejsza.

- Generalnie potrzeba nam wszystkiego. 90 procent naszych dzieci jest pozbawiona rodziców, oni nie mogą partycypować w utrzymaniu w placówce, musi nam wystarczyć to, na co opiewa nasz kontrakt z NFZ – tłumaczy siostra Sylwia.

- Potrzebujemy pampersów, środków pielęgnacji, chusteczek nawilżanych, oliwek, żywności, słodyczy. Potrzebni są ludzie, którzy zechcą nam pomóc. Przyjść, pobawić się z dziećmi, dać im troszkę z siebie, troszkę serca – dodaje Karolina Mazur, pracownik ośrodka w Jaszkotlu.

- Wiem, że po opuszczeniu zakładu nie zostawię tego, będę tam przyjeżdżał, będę im pomagał – zapewnia pan Robert, więzień we Wrocławiu.*

* skrót materiału

Reporterka: Aneta Krajewska

akrajewska@polsat.com.pl