Lekarz składał mu nogę - jest inwalidą

Paweł Walczak miał operację złamanej nogi w szpitalu w Świdnicy. Wrócił do domu, ale po kilku godzinach ponownie znalazł się na oddziale. Czuł ból i miał wysoką gorączkę. Lekarz, który go operował dopiero po dwóch dniach otworzył gips. W nogę wdała się martwica, przez co pan Paweł do końca życia będzie inwalidą. Lekarza osądzi ten sam sąd, w którym przez siedem lat był biegłym…

Piłka nożna była całym światem dla 24-letniego Pawła Walczaka ze Świdnicy. Już w trakcie studiów, grając w kilku klubach odnosił ogromne sukcesy. 30 listopada 2008 roku w trakcie meczu złamał nogę.

- Grałem ze swoim zespołem w Świdnicy mecz w hali. Z tego co pamiętam zderzyłem się z bramkarzem. Lewa stopa bezwładnie poruszała się w prawo i w lewo. Ktoś zadzwonił po karetkę, pojechałem do szpitala – opowiada Paweł Walczak. 

- Okazało się, że złamanie jest poważne, bo dwie kości podudzia były złamane z przemieszczeniem, z odłamami i konieczna była operacja. Po dwóch dniach został wypisany ze szpitala. Kiedy wróciłam z pracy, Paweł spał. Zdziwiło mnie, że jest taki rozpalony. Gdy go obudziłam, okazało się, że majaczy i bredzi – wspomina Wioletta Walczak, matka pana Pawła.

Jeszcze tego samego dnia pan Paweł miał ponad 40 stopni gorączki. Przyjechała karetka. W Świdnicy jest tylko jeden szpital i chory trafił na ten sam oddział ortopedii i do tego samego lekarza - ordynatora, który go operował. Pan Paweł nie przypuszczał, że to będzie początek jego tragedii.

- Byłam pewna, że lekarz zbadał nogę Pawła, przecież on przeszedł operację zaledwie dwa dni wcześniej. Pierwsza myśl była, żeby sprawdzić, co z tą nogą – opowiada Wioletta Walczak, matka Pawła.

- Przez dwa dni leżałem z tym gipsem w łóżku, czułem się fatalnie, dostawałem dużo środków – dodaje pan Paweł.

Rozmawiamy z lekarzem, który operował pana Pawła:

Reporterka: On przyjechał kilka godzin po tym, jak go pan operował i włożył w gips.
Lekarz: Ja go badałem i nic nie zgłaszał. O to chodzi!
Reporterka: Ale miał ogromną gorączką i mówi, że średnio pamięta, co się w ogóle z nim działo. Czuł ogromny ból.
Lekarz: Ale ja pamiętam, proszę pani!
Reporterka: Nie przypuszczał pan..., bo pan jakiś zator płucny podejrzewał.
Lekarz: On był przyjęty z podejrzeniem zatorowości płucnej.
Reporterka: A nie wpadło panu do głowy, że coś z tą nogą może się dziać?
Lekarz: Nie, w ogóle. Jak pani ogląda, patrzy na ranę i nic się nie dzieje? Pacjent nie skarży się na ucisk gipsu, porusza palcami, nie podaje, że go boli, to co pani będzie robić? Nic.

- W czwartek rano ordynator postanowił przeciąć gips. Usłyszałem wtedy słowa, których do końca życia nie zapomnę: no, to chłopie teraz sobie narobiłeś. To będzie amputacja albo sepsa – opowiada pan Paweł.

Przerażona i zdesperowana rodzina pana Pawła, aby ratować jego nogę zdecydowała się przenieść go do szpitala w Trzebnicy. Dramatyczna walka o zdrowie trwała kilka tygodni.

- Całą noc sprawdzałam, czy jego noga jeszcze jest ciepła, czy rano jej nie obetną. Na drugi dzień się okazało, że nie będzie amputacji, ale to nie był koniec, to był dopiero początek. Do końca grudnia Pawłowi wycinano martwe tkanki, mięśnie, naczynia krwionośne. W końcu usunięto mu fragmenty obydwu kości – opowiada Wioletta Walczak.

- Gdy martwica przestała postępować, to musiałem podjąć decyzję: albo amputować lewą nogę, albo narazić prawą na kalectwo i zaryzykować leczenie lewej. Musiałem poddać się dwóm operacjom polegającym na zszyciu obu nóg. Dzięki temu uratowano mi nogę – mówi pan Paweł.

- Paweł w wyniku działań lekarskich, w wyniku błędu w sztuce jest inwalidą. Ma grupę inwalidzką drugiego stopnia. Żadna rehabilitacja już tego nie zmieni. Paweł do końca życia będzie inwalidą. Występowaliśmy o 300 tys. zł odszkodowania. Szpital nie był zainteresowany zawarciem jakiejkolwiek ugody – podkreśla Agnieszka Winnik-Kalemba, pełnomocnik Pawła.

- Nie ma żadnych podstaw do wypłaty odszkodowania. Szpital nie jest stroną w tej sprawie - mówi Zbigniew Kubiaczyk, z-ca dyrektora do spraw medycznych Regionalnego Szpitala Specjalistycznego „ Latawiec” w Świdnicy.

Matka poszkodowanego w grudniu 2008 roku złożyła zawiadomienie do Prokuratury Rejonowej w Świdnicy o możliwości popełnienia przestępstwa. I tu kolejny szok. Czworo prokuratorów, w tym ich szef, napisali wtedy oświadczenie, że z podejrzanym lekarzem łączą ich prywatne kontakty i wnioskują o przeniesienie sprawy do innego miasta

- Prokurator okręgowy stanął na stanowisku, że w tej sprawie nie zachodzi szczególnie uzasadniony wypadek, który uzasadniałby przekazanie tej sprawy innej jednostce prokuratury – informuje Ewa Ścierzyńska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Świdnicy.

- Nie wolno zapominać, że możliwość wyłączenia się prokuratora ze sprawy na jego wniosek, jest jedną z gwarancji jego niezależności. W demokratycznym państwie prawa wywieranie presji na prokuratorów, żeby postępowali wbrew własnemu sumieniu, jest skandaliczną praktyką – ocenia dr Iwona Zielinko, prawnik.

Akt oskarżenia trafił do Sądu Rejonowego w Świdnicy dopiero w czerwcu ubiegłego roku. Proces ruszył w lipcu tego roku. Na ławie oskarżonych siedzi lekarz, który operował pana Pawła. Przez 7 lat pracował on jako biegły dla tego sądu.

- Uważam, że jakiekolwiek wątpliwości w tym temacie są ze szkoda dla dobra wymiaru sprawiedliwości. Uważam, że Sąd Rejonowy w Świdnicy powinien zwrócić na to uwagę i wystąpić do Sądu Najwyższego o przekazanie tej sprawy innemu sądowi – ocenia dr Iwona Zielinko, prawnik.

- Bardzo się boję, że ta sprawa nie będzie rzetelnie oceniona. Chciałabym się mylić, że wszystko zmierza ku temu, żeby lekarza uniewinnić – podsumowuje Wioletta Walczak, matka pana Pawła.*

* skrót materiału

Reporterka: Małgorzata Frydrych

mfrydrych@polsat.com.pl