Urzędnicy zniszczyli rodzinę zastępczą

Państwo Barbara i Stanisław Stolcowie od lat tworzyli dla dzieci pełną ciepła rodzinę zastępczą. Wszystko zepsuło się, gdy w ich domu pojawiły się dwie nastoletnie siostry. Dziewczyny miały buntować młodsze dzieci przeciw rodzicom. Nakłoniły je, by opowiedziały w szkole o rzekomej przemocy w domu. Urzędnicy zamiast sprawę wyjaśnić, rodzinę zastępczą rozwiązali. Dzieci są załamane, chcą wszystko odwołać, ale jest już za późno.

Państwo Stolcowie są rodziną wielodzietną. Mają czworo swoich dzieci i adoptowane bliźniczki. Osiem lat temu utworzyli rodzinę zastępczą dla kolejnej szóstki dzieci  w wieku od 10 do 13 lat. Do lipca 2012 roku zbierali wzorowe opinie od służb socjalnych. Do czasu, aż w ich domu, decyzją urzędników, pojawiły się kolejne dwie nastoletnie dziewczyny: Teresa i Ewelina.

- Po jakimś czasie sami stwierdziliśmy, że dzieci kłócą się miedzy sobą. Obojętnie czy to brat, siostra, czy dzieci przybrane. Atmosfera robiła się niedobra, widzieliśmy, że coś się dzieje – opowiada Stanisław Stolc, opiekun.

- Takie starsze dziewczyny imponowały tym młodszym, przyszły nie mając żadnych hamulców, jakby mogły robić wszystko – dodaje Marcin Załęski, bratanek pani Barbary.

Według relacji sąsiadów i rodziców nastoletnie dziewczyny zaczęły buntować młodsze dzieci. Nakłoniły je do tego, aby te poszły i powiedziały pedagogowi szkolnemu o tym, że rodzice się nad nimi znęcają fizycznie i psychicznie. Z opowieści dzieci wynikało, że były bite w komórce szklanką po głowie po przyjściu ze szkoły. Potem prawdopodobnie chciały się wycofać z tych opowieści, nie wiedziały jednak jak.

- Mówiły, że chcą iść do pani psycholog z tymi starszymi. Minął tydzień albo dwa i dziewczyny chciały się z tego wszystkiego wycofać. Bały się jednak, bo Teresa i Ewelina chciały iść z nimi – twierdzi Klaudia Gomuła, koleżanka młodszych dziewczynek.

Psycholog i pedagog szkolny napisali opinię na podstawie opowieści dzieci o przemocy w rodzinie.  Trzy miesiące wcześniej ten sam pedagog wystawił opinię-laurkę rodzinie, w której czytamy, że dzieci są zadbane, czyste i zawsze przygotowane do lekcji, nie sprawiają problemu. Nikt się nie zastanowił, co może być bezpośrednią przyczyną zmiany zachowania dzieci.

- Dziewczyny miały 14 i 15 lat. Do czasu pieczy zastępczej nie miałam z nimi kontaktu, opinie ze szkoły nie wskazywały, że to były zupełnie inne dzieci – mówi Tatiana Neumann, dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Stargardzie Gdańskim.

My tymczasem, w opinii  jednego z sąsiadów z poprzedniego miejsca zamieszkania sióstr czytamy, że nastolatki pochodzą z dysfunkcyjnej rodziny nadużywającej alkoholu, że straszyły swoich rodziców stosując szantaż i wymuszenie. Gdy rodzice zastępczy zorientowali się, że dziewczyny manipulują młodszymi, z ciężkim sercem zdecydowali się je oddać.

- Wniosek o odebranie nam sióstr napisaliśmy dopiero, gdy dzieci przyznały się, że mówiły na nas. Stwierdziliśmy, że skoro zmanipulowały dzieci do tego stopnia, to nie ma sensu, żeby były razem, bo byłoby gorzej - mówi Stanisław Stolc, opiekun dzieci.

Machina urzędnicza jednak już ruszyła. Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie bez zastanowienia wysłało swoją i szkoły opinię do prokuratury i sądu rodzinnego. W ciągu dwóch tygodni rodzina zastępcza państwa Stolców po 8 latach przestała istnieć…

- Kiedy dzieci zgłosiły, że nie chcą być w tej rodzinie, odebraliśmy je. One też mają swoje zdanie. Dzieci są przeniesione na podstawie postanowień sądu, nie ma sytuacji, w której pracownik wchodzi i zabiera dzieci, tak nie funkcjonuje państwo w Polsce - tłumaczy Tatiana Neumann, dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Stargardzie Gdańskim.

Cała sprawa oparła się tylko o rozmowy z dziećmi. Nikt bezpośrednio przed zabraniem ich rodzicom zastępczym nie zapytał o opinię sąsiadów, ludzi, którzy bywali w domu Stolców i lekarza, co sądzą na temat rodziny. To wywołało protest we wsi Krąg. Ludzie utworzyli komitet społeczny, aby bronić rozpadającej się rodziny.

- Jeśli oni nie mogą wychowywać dzieci, to ja na pewno też nie mogę – mówi Hanna Wińska, sąsiadka rodziny.

- Spotkaliśmy dziewczynki w markecie. Młodsze się do mnie przytuliły. One bardzo mocno tęsknią, chcą wrócić. Powiedziały, że jeśli nie wrócą, to sobie coś zrobią – mówi Sylwia Wiśniewska, sołtys wsi Krąg.

Dzieci zostały  porozdzielane po rodzinach zastępczych. Nie mogą się spotykać z rówieśnikami ze szkoły, zmieniono im numery telefonów. Początkowo kontaktowały się z koleżankami na stronach portali społecznościowych. Tak piszą w tajemnicy do swoich rówieśników:

„My też mamę kochamy, ale ja płaczę za Wami i Was kocham, przepraszam za moje złe zachowanie, kocham Was i kocham”

- Ja nie rozumiem jednej rzeczy, jest proste rozwiązanie tej sytuacji! Proszę przywieźć te dzieci i zobaczyć ich reakcje na widok rodziców. Wtedy będziemy wszystko wiedzieć. Nie potrzebne są nasze słowa, proszę je tu przywieźć – mówi Grażyna Hinca, sasiądka rodziny.

Ludzie z miejscowości Krąg chcą walczyć dalej, o rodzinę, która według nich została rozwiązana bez żadnych podstaw. Przyszli na spotkanie komisji ds. rodziny, aby przedstawić swoje racje.

- Byłam w domu u państwa Stolc i nie widziałam żadnej przemocy psychicznej, ani śladów po fizycznej. Zanim podejmuje się tak drastyczne kroki, wypadałoby wszystko sprawdzić. Tu nie chodzi o kradzież konia czy samochodu, tu chodzi o odebranie wieloletnim opiekunom dzieci – zauważa pediatra dzieci.

- Rozmawiałam z dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie przez ponad godzinę. Nie widziałyśmy się nigdy wcześniej, ale odczułam ogromną antypatię do rodziny Stolc. Dowiaduję się w Centrum, że rodzinie się nie pomoże, skazano rodzinę bez wyroku – opowiada Sylwia Wisniewska, sołtys wsi Krąg.

- Analiza materiału dowodowego nie dała nam podstaw do przedstawienia komukolwiek zarzutu. Gdyby dała, to byśmy ten zarzut bez wątpienia już przedstawili – dodaje Kajetan Gościak z Prokuratury Rejonowej w Tczewie.

Prokuratura, do której zgłoszono sprawę rzekomego znęcania się nad dziećmi jak na razie nie widzi nawet podstaw do postawienia zarzutów.
Tymczasem starostwo, które rozwiązało umowę z rodziną jest pewne swoich racji.

- Podstawową rzeczą jest tzw. rękojmia. Stwierdziłem, że takiej rękojmi nie ma, więc postanowiłem o rozwiązaniu rodziny zastępczej – mówi Leszek Burczyk, starosta starogardzki.

Oto, co z kolei czytamy w postanowieniu sądu:

„Rodzina zastępcza państwa Stolc nie została rozwiązana. Prowadzone jest postępowanie w tej sprawie. W trybie zabezpieczenia - jedynie na czas trwania postępowania - Sąd Rodzinny wydał postanowienie o przeniesieniu dzieci, którymi opiekowali się państwo Stolc do innych rodzin zastępczych. Postanowienia te zostały zażalone i sprawą zajmie się Sąd Okręgowy w Gdańsku. Postępowanie cały czas trwa.”

- Ja byłem tam trzy lata, narobiłem problemów rodzicom, mogli mnie zbić, oddać do poprawczaka. Była godzina druga, a oni ze mną rozmawiali, ja nigdy nie byłem uderzony, zawsze ze mną rozmawiali. W sądzie usłyszałem, że wytrzymają ze mną dwa tygodnie, nikt mnie nie chciał, a ja byłem tam trzy lata – mówi Marcin, były wychowanek rodziny państwa Stolców.

Dopiero półtora miesiąca po odebraniu dzieci, rodzicom udało się spotkać z dwójką z nich. Reszta ponoć nie wyraziła na to zgody.

- Dzieci bardzo tęsknią, mówiły, że chcą wejść do mamusi do torby, że nie chcą tam wracać. Miały laurki dla nas, nie pozwolono im ich przekazać. Dziewczynki wbiły się w nas ze łzami w oczach, mówiły, że nie mogą utrzymywać kontaktów z żadnymi koleżankami z Kręga, pozmieniali im strony w komputerze. Mają zakaz kompletny, jak w więzieniu – opowiada Barbara Stolc.*

* skrót materiału

Reporter: Bożena Golanowska

bgolanowska@polsat.com.pl