Do stadniny na własne ryzyko
Groźne jeździectwo. Za wypadek podczas nauki jazdy konnej możemy nie dostać odszkodowania. Pani Alicja z Poznania spadła z siodła i roztrzaskała sobie nogę. Efekt: śruby, brak kości, trzy operacje i kilka miesięcy leżenia w szpitalu. Choć stadnina była ubezpieczona, kobieta pieniędzy nie dostanie. Ubezpieczyciel twierdzi, że jeździectwo wiąże się z ryzykiem…
- Z pewnością ubezpieczyciele wykorzystują swoją przewagę. Oni, jako profesjonaliści, doskonale znają się na tych kwestiach – mówi Karolina Frańczak, z Kancelarii Stopczyk i Mikulski.
Pani Alicja mieszka w Poznaniu. Kobieta od lat marzyła o nauce jazdy konnej. Pięć lat temu marzenie spełniła. Naukę rozpoczęła w stadninie pana Wiesława. W zmaganiach pomagał jej kuzyn właściciela stadniny.
Niestety, tej nauki pani Alicja nie zapomni nigdy. Kobieta spadła z konia poważnie łamiąc nogę.
- Niestety, kolegę poniosła fantazja, pognał mojego konia, koń się zerwał galopem, a ja z niego spadłam. Cudem uszłam z życiem. Dobrze, że nie pękł mi kręgosłup. W szpitalu mówili, że nigdy w życiu nie widzieli tak potrzaskanej nogi – opowiada pani Alicja.
Pani Alicja trafiła do szpitala. Złamanie było tak poważne, że leżała unieruchomiona przez kilka miesięcy.
- Śruby, kompletny brak kości, trzy operacje. W wyniku tego jestem niepełnosprawna, mam problemy z nogą – mówi pani Alicja.
- Niejednokrotnie widziałem, jak maż pani Alicji niósł ją do samochodu, chodził z wózkiem, na pewno było to uciążliwe – opowiada Mariusz Koncewicz, sąsiad.
Próbowaliśmy dotrzeć do stadniny pana Wiesława w miejscowości Boruja Nowa. Niestety, jak się dowiedzieliśmy, stadnina już nie istnieje. Kontaktujemy się więc telefonicznie. Pytamy, czy zgodzi się porozmawiać przed kamerą.
- Nie za bardzo, bo ja nie pamiętam takiego wypadku, nie byłem na miejscu. Konie są ubezpieczone. Ona podobno mówiła, że jest wyśmienitym jeźdźcem – powiedział mężczyzna.
Pani Alicja zgłosiła się więc do towarzystwa ubezpieczeniowego, w którym pan Wiesław miał wykupioną polisę.
- Postępowanie pani Alicji była jak najbardziej zasadne. W takim przypadku odszkodowanie można uzyskać z trzech źródeł i podstawowym jest OC ze stadniny – mówi Karolina Frańczak z kancelarii Stopczyk i Mikulski w Warszawie.
- Załączyłam wszystkie potrzebne dokumenty czyli dokumentację medyczną, środki zakupu leków ortopedycznych, wszystko, czego wymagali w formularzu. Właściciel koni przyznał, że taka sytuacja była, inna osoba potwierdziła, że spadłam. Nic nie budziło wątpliwości – opowiada pani Alicja.
Kobieta czekała na odpowiedź od ubezpieczyciela - uwaga - kilka lat. Jakież było jej zdziwienie, kiedy okazało się, że na pieniądze nie ma co liczyć. To fragment pisma od ubezpieczyciela:
„Dosiadała pani konia i wyjechała na własną odpowiedzialność, godząc się z ryzykiem, jakie pociąga za sobą uprawianie jeździectwa”.
- Równie dobrze mogli napisać, że wchodząc do drewnianego kościoła liczę się z tym, że drewniana belka mi spadnie na głowę – komentuje pani Alicja.
- Firmy ubezpieczeniowe są po to, by zarabiać pieniądze. Zawsze coś znajdą: albo źle usiadłem, albo słońce świeciło, albo była krzywa jezdnia – mówi pan Krzysztof, mąż pani Alicji.
Pani Alicja nie mogła zrozumieć, dlaczego odmówiono jej wypłaty, skoro właściciel posiadał polisę. Próbowaliśmy więc szukać odpowiedzi w towarzystwie ubezpieczeniowym. Niestety, ubezpieczyciel wypowiedzi przed kamerą odmówił, pisząc miedzy innymi:
„Dokładnie badamy okoliczności zdarzenia oraz zakres odpowiedzialności w zawartej przez naszego klienta umowie. Nie stwierdzono winy klienta naszego towarzystwa , co jest podstawą do wypłaty odszkodowania w przypadku ubezpieczenia OC. (…) Koń nie był narowisty, a stadnina - nasz klient - wypełniła wszystkie obowiązki bezpieczeństwa. Ochronę sportowcom-amatorom zapewnia prywatna polisa NNW.”
- Ubezpieczyciel twierdzi, że nie widzi winy tego pana, bo pan zeznał, iż pani oświadczyła, że umie jeździć konno. Ubezpieczyciel działa nie na zasadzie winy, ale ryzyka. Jeśli po raz pierwszy to robiła, to nie można od niej wymagać wiedzy, jaką posiada wytrawny jeździec. Należy jest przedstawić procedury bezpieczeństwa – twierdzi Karolina Frańczak z Kancelarii Stopczyk i Mikulski w Warszawie.
Pani Alicja z odmową wypłaty pieniędzy nie może się z pogodzić. Nie rozumie, dlaczego nikt nie dopatrzył się winy właściciela stadniny. Zapowiada walkę nawet w sądzie.
- Łatwo jest brać pieniądze, a jak przyjdzie co do czego, to każdy umywa ręce – podsumowuje pani Alicja.*
* skrót materiału
Reporterka: Żanetta Kołodziejczyk-Tymochowicz