Staruszek zimą w ruderze. Prawie zamarzł

Starszy, schorowany mężczyzna próbował przetrwać zimę w swojej ruderze w Zachowicach pod Wrocławiem. Pomoc społeczna wiedziała w jakich warunkach żyje i nic z tym nie zrobiła! Wyziębiony mężczyzna, trafił do szpitala z podejrzeniem zaczadzenia. Później znów odwieziono go do rudery. I gdyby nie to, że zainteresowaliśmy się sprawą, pewnie mieszkałby w niej do dziś.

Wszystko zaczęło się od dramatycznego maila, jaki w ubiegłym tygodniu w piątek dotarł do naszej redakcji:

„Mam 24 lata i pracuję, jako ratownik medyczny we Wrocławiu. Dzisiaj odwoziłam starszego pana z wrocławskiego szpitala do domu. Pan Bronisław mieszka w miejscu, które nie nadaje się do trzymania psa, a co dopiero schorowanego człowieka. Dlaczego opieka społeczna zamyka oczy i nie pomaga takim ludziom?! Przecież od tego są. Mam nadzieję, że telewizja zainteresuje się sprawą pana Bronisława”.

Ruszyliśmy z pomocą. W domu, o którym pisano w emailu, pana Bronisława jednak nie było. Tuż po naszym telefonie do ośrodka opieki społecznej, a przed naszym przyjazdem, urzędnicy przewieźli go do domu pomocy społecznej.

Mężczyzna ma 85 lat. W sierpniu ubiegłego roku zachorował. Trafił do szpitala. Kiedy wyzdrowiał, znalazł schronienie u dalekiej rodziny.

- Pan Bronisław miał tutaj łóżko, tu były meble przestawione. Miał komodę, swoją szufladę i swoje rzeczy. Było wszystko dobrze do jakiegoś czasu. Chciał nas ustawiać, żadnych zasad nie chciał przyjąć. Nie chciał u nas być. Mówił, że musi do swojego, że najlepiej na własnych gównach. Mąż go zawiózł. To było 31 października, zgłosił go do pomocy społecznej – mówi kuzynka pana Bronisława.

Odwiedziliśmy pana Bronisława w domu pomocy społecznej:

Reporterka: Panie Bronku, a panie z pomocy społecznej do pana przychodziły?
Pan Bronisław: Była taka młoda.
Reporterka: Kiedy?
Pan Bronisław: Jak poszła, to już jej nie widzę. Tylko przyszła i mówi, że jest z opieki społecznej. Ni to owo, ni to co. Ja wyszedłem za nią, ona dalej śmiała się, wsiadała do samochodu i pojechała sobie.

Od listopada pan Bronisław znowu został sam w swoim walącym się domu. Nikt nie interesował się jego losem do czasu, kiedy to w ubiegłym tygodniu trafił znowu do szpitala z podejrzeniem zaczadzenia.

- W piątek rano przywieźliśmy pana Bronka ze szpitala do domu. Po wejściu na jego posesję nie było już ładnie, ale jak weszliśmy do środka, to doznaliśmy szoku. Ja nie byłabym w stanie tam psa przyprowadzić, a co dopiero człowiek starszy, schorowany, ledwo chodzący, który musi tam co dzień mieszkać – opowiada Katarzyna Radziwanowska, ratownik medyczny, która powiadomiła o sprawie media.

- Ja informację od pracownika socjalnego o sytuacji pana Bronisława podjęłam w poniedziałek rano, w tym tygodniu w poniedziałek rano – mówi Danuta Rutkowska, kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Kątach Wrocławskich.

Reporterka: Proszę powiedzieć, od kiedy wiedziała pani w jakich warunkach mieszka pan Bronisław?
Monika Kapitaniec, pracownica pomocy społecznej: To było… miesiąc wrzesień, październik.
Reporterka: Pani kierownik nie wie o tym, że było zgłoszenie.
Pracownica: Powinnam poinformować, że byłam w środowisku
Reporterka: A jakiej pomocy udzieliliście wtedy?
Pracownica: Nie była żadna pomoc udzielana.
Reporterka: Była pani raz. Zobaczyła, że nie jest najlepiej, wyszła i na tym koniec?
Pracownica: Później byłam i nie zastałam pana.
Reporterka: Nie szukała pani tego człowieka?
Pracownica: Później miałam zgłoszenie ze szpitala, pojechaliśmy w poniedziałek.

Razem z panią Katarzyną Radziwanowską, ratownikiem medycznym, która powiadomiła o sprawie media odwiedziliśmy sołtysa wsi, w której mieszka pan Bronisław:

Sołtys: W końcu mamy opiekę społeczną, płacimy potężne podatki.
Pani Katarzyna: No tak, tylko, że pani z opieki społecznej twierdzi, że wcześniej nie zainteresowała się sprawą, bo nie miała wezwań.

Pani Katarzyna i jej znajoma Angelika odwiedziły pana Bronisława w domu pomocy społecznej:

Pani Katarzyna i Angelika: Jak się czujemy?
Pan Bronisław: Ogolili mnie!
Pani Angelika: Ślicznie.
Pan Bronisław: Co robić? Bez przerwy płakać?
Pani Katarzyna: Nie ma co płakać.
Pan Bronisław: Machnąć ręką na to wszystko. Co będzie, to będzie.
Pani Angelika: Ci ludzie z wioski powinni się wstydzić, że całe życie patrzyli na to i nikt panu nie pomógł, że telewizja musiała przyjechać, żeby ktoś się tym zainteresował!
Pan Bronisław: Zrujnowany…Jak żyje, to takiego nie miał zrujnowania.*

* skrót materiału

Reporterka: Małgorzata Frydrych

mfrydrych@polsat.com.pl