Zrobili z niego złodzieja

Wrobiony w kradzież na stacji paliw. Włodzimierz Skotarczak przez 25 lat pracował na stacji benzynowej w Lubaszu koło Piły. Gdy 29 lipca 2009 roku był w pracy sam, zaatakowało go dwóch bandytów. Mężczyzna stracił przytomność, trafił do szpitala. Właściciel stacji nie uwierzył jednak w napad. Potrącił skradzione pieniądze z pensji pana Włodzimierza, a później go zwolnił. Prawie rok temu jeden z napastników przyznał się policji do napadu na stację.

- Miałem kłopoty ze wzrokiem, wstrząs mózgu, sześć szwów mi założyli. Na drugi dzień do szpitala przyjechał ojciec właściciela i pytał się o pieniądze. Jeszcze mi stare ubranie sprawdzali po kieszeniach. Żadnych pieniędzy nie miałem – opowiada pan Włodzimierz.

Mężczyzna twierdzi, że w 2009 roku nikt mu nie uwierzył, że doszło do napadu. Według pracodawcy, na głowę mężczyzny spadł regał. Jednak z kasy stacji zginęło ponad 1400 złotych.

- Wmawiali mi, że ja zabrałem te pieniądze. Właściciel twierdził, że napadu nie było, tylko że zasłabłem i stojaki spadły mi na głowę. On sobie potrącił z mojego wynagrodzenia. Powiedział, że mu brakuje i koniec. Co ja miałem do gadania? Byłem szantażowany. Mówił, że dyscyplinarnie wylecę – twierdzi pan Włodzimierz.

- Mam żal, bo przez niego wpadliśmy w długi. On nas okradł, nie dając wypłaty. Gdyby nie rodzina i koleżanka, co prowadziła sklep, to bym na chleb nie miała – dodaje   Maria Skotarczak, żona pana Włodzimierza.

Stacja w Lubaszu zrzeszona jest w sieci ogólnopolskiego koncernu paliwowego, jednak jest własnością prywatną Leszka G. Nawet, jeśli przyjąć wersję, że na stacji doszło tylko do wypadku, jak twierdził pracodawca, to w takiej sytuacji natychmiast powinna zostać powiadomiona przez niego Państwowa Inspekcja Pracy. Tak jednak się nie stało.

- Najszybciej, jak to możliwe pracodawca powinien ten obowiązek spełnić, bez względu na to, która jest godzina – mówi Jacek Strzyżewski z Państwowej Inspekcji Pracy.

Rozmawiamy z kierownikiem stacji należącej do Leszka G.:

Reporter: Wezwaliście karetkę?
Kierownik: Tyle czasu minęło. Ja nie pamiętam, czy ten pan sam nawet nie zadzwonił, czy ja, bo nie pamiętam.  
Reporter: No dobrze, ale jeżeli do miejsca pracy przyjeżdża karetka, mężczyzna na kilka dni trafia do szpitala, to jest obowiązek powiadomienia inspekcji pracy.
Kierownik: Nie pamiętam. Co mam powiedzieć po takim czasie, po czterech latach?
Reporter: Chyba nie macie tu codziennie takich wypadków?
Kierownik: No nie.

- Gehenna, nic pieniędzy nie było. Półtora roku brakowało mi do emerytury. Zostałem zwolniony. Pracy nie mogłem znaleźć – mówi Włodzimierz Skotarczak. Jego żona, pani Maria dodaje: nikt go nie chce, bo wszyscy myślą, że jest złodziejem.
 
W marcu ubiegłego roku wielkopolska policja zatrzymała sprawców brutalnego napadu na sklep w Czarnkowie. Jeden z nich przyznał się także do napadu na stację w Lubaszu.

- Podczas przesłuchania mężczyzna przyznał się, że kilka lat wcześniej, 29 lipca 2009 roku razem ze swoim wspólnikiem napadł na pracownika stacji paliw. Łomem obezwładnili pracownika i zrabowali cały utarg. Dziwił nas fakt, że zdarzenie to nie było wcześniej zgłaszane – informuje Karolina Górzna z Komendy Powiatowej Policji w Czarnkowie.

Reporter: Czy zamierza pan oddać pieniądze panu Włodzimierzowi?
Właściciel stacji, Leszek G.: My nie wiemy, skąd ten pan wymyślił sobie taką historię. My z panem Włodzimierzem rozliczyliśmy się. Mamy na to wszystkie dokumenty podpisane przez tego pana.

Sprawcy napadów zostali już skazani i siedzą w więzieniu, ale pan Włodzimierz nie odzyskał dotąd zabranych mu pieniędzy. Właściciel twierdzi w rozmowie z nami, że nie potrącił mężczyźnie żadnych pieniędzy. W sądzie mówił jednak coś innego.

Reporter: Wie pan, jest taka ludzka przyzwoitość.
Leszek G., właściciel stacji: No właśnie, o to chodzi. I ten pan robi nam teraz nie wiem, on żyje w jakimś matrixie.
Reporter: Pan zeznał w sądzie, że pan mu potracił pieniądze
Leszek G.: Tak, mówię panu, że potrącałem mu pieniądze, gdy brał wcześniej zaliczki.
Reporter: Ale on jasno powiedział, że pan mu potrącił po tym zdarzeniu. Pan nie zaprzeczył temu w sądzie.
Leszek G.: Teraz mogę zaprzeczyć.
Reporter: Teraz to trochę za późno.
Leszek G: Możliwe.

Prokuratura postanowiła pomóc panu Włodzimierzowi. Śledczy zapowiadają, że przed sądem w postępowaniu cywilnym będą walczyć o odzyskanie bezprawnie zabranych mu pieniędzy.

- Są podstawy, żeby wystąpić o zwrócenie panu Włodzimierzowi niezależnie pobranych pieniędzy z wynagrodzenia. Mężczyzna nie popełnił przestępstwa, nie przywłaszczył tych pieniędzy. Mamy dokumenty, z których wynika, że została potrącona kwota, którą skradły zupełnie inne osoby – informuje Magdalena Mazur-Prus z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.

- Bandyci mnie w sądzie przeprosili, a on nie. To była gehenna, to jest taka bezsilność, że takiemu nie można nic zrobić – podsumowuje Włodzimierz Skotarczak.*

* skrót materiału

Reporter: Artur Borzęcki

aborzecki@polsat.com.pl