Policjant i skradzione motocykle

Tomasz Woźniak miał jeden z najdroższych motocykli w Zgierzu. Trzy lata temu skradziono go z warsztatu lakierniczego jego kuzyna. W tym samym warsztacie stał motocykl Krzysztofa J. - policjanta miejscowej drogówki. I tylko jego maszyny złodzieje nie ruszyli. Pan Tomasz uważa, że to nie przypadek i że w kradzież zamieszany jest policjant. Jakby tego było mało, motocykl Krzysztofa J. pochodził z kradzieży. Miał przebite numery seryjne. Czy policjant mógł tego nie zauważyć?

- To jest pan Krzysztof J., funkcjonariusz policji w Zgierzu, moim zdaniem przestępca – pokazuje zdjęcie policjanta na jednym z serwisów społecznościowych Tomasz Woźniak, właściciel skradzionego motocykla.

Jeszcze kilka lat temu złodzieje samochodów uważali Polskę za El Dorado. W samej Warszawie dziennie znikało nawet 30 aut. Jak grzyby po deszczu powstawały kolejne gangi. Policja była bezsilna.

- Jest tajemnicą poliszynela, że często te grupy były wspierane przez policjantów, także drogówki, którzy doskonale znali temat i pośredniczyli w odzyskiwaniu tych samochodów, przy przekazywaniu okupów, czyli w bardzo ważnej części tego interesu – mówi Artur Górski z Magazynu Focus Śledczy.

- To był Suzuki Hayabusa, pojemność 1350. Około 200 koni mocy, prędkość około 300 km na godzinę. W tej chwili wart jest około 55000 złotych – mówi o skradzionym motocyklu Tomasz Woźniak.

Mężczyzna mieszka w Zgierzu koło Łodzi. Dbał o swój motocykl. Napraw dokonywał wyłącznie w warsztacie swojego kuzyna. Zakład miał dobrą markę. Klienci ustawiali się do niego w kolejce. Jednym z nich był Krzysztof J. – policjant miejscowej drogówki.

- Dla mnie ewidentnie jego motor był kradziony. Według mnie były przebijane numery na tym motocyklu. Nie wiedzieliśmy jak do tego podejść. Z jednej strony to policjant, z drugiej strony taka rzecz… Wolałem stanąć z boku i nic z tym nie robić – mówi były pracownik warsztatu, w którym doszło do kradzieży.

- Dziesięć pierwszych cyfr wyglądało normalnie, a siedem ostatnich, jakby inną czcionką, inaczej nabite - dodaje Daniel Małyszczak, kuzyn pana Tomasza, właściciel zakładu lakierniczego.

Jest zima 2010 r. W nocy z 2 na 3 lutego w garażu warsztatu zaparkowane stoją trzy motocykle. Jeden należy do przypadkowego klienta, drugi do pana Tomasza, ostatni to motocykl policjanta Krzysztofa J. Następnego dnia rano okazuje się, że w zakładzie miało miejsce włamanie. Giną dwa motocykle. Razem warte ponad 70 000 złotych.

- To jest dziwne, bo nie wzięli tego, który był pierwszy z brzegu. Musieli wiedzieć, że to motocykl policjanta i tego akurat mają nie ruszać. Krzysztof J. zaczął rozmawiać ze mną, że on mnie lubi, że pomoże nam to znaleźć, tylko żebyśmy byli przygotowani, że trzeba będzie zapłacić jakiś okup – opowiada Daniel Małyszczak, kuzyn pana Tomasza, właściciel zakładu lakierniczego.

- Widziałem, że ten człowiek coś ukrywa. Raz go oblewał pot, raz był blady, ciągle powtarzał, że to nie jego „sprężyna”, że on nie ma z tym nic wspólnego. Tomek mu powiedział, że wszyscy wiemy, że jego motocykl ma poprzebijane numery, to powiedział, żebyśmy nie robili mu syfu, bo on też nam może zrobić – wspomina były pracownik warsztatu.

Następnego dnia po rozmowie z Krzysztofem J. pan Tomasz i jego kuzyn o wszystkim powiadomili policjantów z komendy w Łodzi. Motocykl funkcjonariusza zbadali biegli. Okazało się, że numery seryjne rzeczywiście zostały przebite. Prokuratura postawiła policjantowi zarzut paserstwa.

- Motocykl mógł pochodzić z przestępstwa, miał podrobione oznaczenia identyfikacyjne, jest to okoliczność ustalona bezspornie. Wyjaśnienia policjanta wskazują, że wygląd oznaczeń i numerów identyfikacyjnych nie wzbudził jego podejrzeń – mówi Krzysztof Kopania z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.

- Doświadczony policjant kupuje kradziony motocykl i mówi, że ktoś mu go wcisnął? Dziwne… - komentuje Edward Mazurkow, dziennikarz Expressu Ilustrowanego, który pisał o sprawie.

- To nie najlepiej świadczy o jego fachowości, jako policjanta drogówki. Chcę zakładać, że mamy dobrych specjalistów w drogówce, ale to by znaczyło, że on nie mówi prawdy – dodaje Artur Górski z Magazynu Focus Śledczy.

- To na pewno nie jest żadne zamiatanie sprawy pod dywan, uchylanie się w jedną czy w drugą stronę, tylko czekamy na obiektywne rozstrzygnięcie – powiedziała Joanna Kącka, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.

Krzysztof J. zeznał, że swój motocykl kupił legalnie w Anglii. Aby to sprawdzić, śledczy wystąpili o pomoc do prokuratury brytyjskiej. Oczekiwanie na odpowiedź trwa już ponad dwa lata. Tymczasem policjanta nie zawieszono nawet w czynnościach służbowych. 

- Wydala się ze służby policjanta skazanego za przestępstwo prawomocnym wyrokiem. Mógłby być zawieszony, widocznie było tyle wątpliwości, że taka decyzja nie została podjęta – mówi Joanna Kącka, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.

- On ma władzę, on ma odznakę, on może więcej od nas. Może się śmieje z nas, może jest nie do ruszenia – zastanawia się Daniel Małyszczak, kuzyn pana Tomasza, właściciel zakładu lakierniczego.

Oprócz paserstwa Krzysztof J. podejrzany jest o wyłudzenie poświadczenia nieprawdy przy rejestracji swojego motocykla. Nie postawiono mu jednak żadnych zarzutów, związanych z kradzieżą motocykla pana Tomasza. Po miesiącu śledztwo umorzono z braku wykrycia sprawców. Tymczasem, w grudniu 2011 r., w sprawie nastąpił nieoczekiwany zwrot.

- Znalazłem mój motocykl… na Allegro, w miejscowości Busko-Zdrój.  Pojechałem tam. Tankpad (osłona naklejana na zbiornik paliwa - przyp. red.), który krzywo nakleiłem, jeszcze dodatkowo w lewym rogu zostawiłem odcisk palca, odstające owiewki w niektórych miejscach, to sprawiło, że na 95 procent wiedziałem, że to jest mój motocykl – opowiada pan Tomasz.

- Ja sobie pozwoliłem wyjąć oryginalny kluczyk od tego motocykla i włożyć w stacyjkę. Przekręciłem i zapaliły się kontrolki… - mówi Jerzy Dyszerowicz, kolega pana Tomasza.

- A jak ja przyjadę do pana i będę miał kluczyk, który będzie pasował do auta, to auto jest moje? (śmiech) Masakra, śmiechu warte – powiedział Michał K., który wystawił motocykl na Allegro.

Przybyli na miejsce policyjni eksperci stwierdzili, że znaleziony na aukcji motocykl, nie należy do pana Tomasza. Nie zgadzał się numer VIN. Śledczy nie zauważyli też, aby ktokolwiek próbował go przebić. Szybko okazało się jednak, że będą potrzebne dodatkowe badania.

- W numerze VIN jest zakodowany i rocznik, i kolor lakieru. To już po samym numerze VIN wynikało, że motocykl powinien być w czarnym kolorze, a jest w białym – opowiada Jerzy Dyszerowicz, kolega pana Tomasza.

- Biegły twierdzi, że motocykl nie był przemalowywany, a jest koloru białego. Jak to możliwe? W Polsce wszystko jest możliwe… - mówi Wawrzyniec Chróścielewski, pełnomocnik pana Tomasza.

- Kradną motocykl, kupują drugi, zmasakrowany, że tylko rama się nadaje i resztę rzeczy przekładają z kradzionego. W ten sposób jeżdżą na normalnym, legalnym motocyklu – mówi były pracownik warsztatu, w którym doszło do kradzieży.

- Nie każdy motor wożę do biegłego, żeby mi wszystko sprawdzał. Mi rocznie przewija się 100 - 200 motorów – twierdzi Michał K., który wystawił motor na Allegro.

Kolejne badania wykazały, że motocykl ma przebite numery silnika. Silnik jest jednak częścią wymienną. Nawet, jeśli został skradziony, to i tak nie wiadomo, czy cały motocykl należy do pana Tomasza. Biegli usiłują to ustalić do dziś.

- Mój motocykl stoi na parkingu policyjnym i niszczeje. Od 14 miesięcy – mówi pan Tomasz.

- Nie jest prawdą, że nie jesteśmy w stanie w tej sprawie nic ustalić… Oczywiście kwestia czasu ma znaczenie, natomiast myślę, że rzetelność ustaleń jest tutaj kwestią najważniejszą – mówi Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi.

- Silnik najprawdopodobniej zostanie przekazany na licytację, a części, na których da się ustalić, że są pana Tomasza, zostaną mu oddane. Czyli zamiast odzyskać cały motocykl, pan Woźniak dostanie np. zbiornik paliwa. Reszta części, np. rama,  zostanie zwrócona właścicielowi – wyjaśnia Wawrzyniec Chróścielewski, pełnomocnik pana Tomasza.

- Po tej kradzieży, ludzie zaczęli mówić, że u nas kradną motocykle, bali się wstawiać swoje samochody, motocykle. Został tylko szyld, muszę go zdjąć, bo firma nie działa – mówi Daniel Małyszczak, kuzyn pana Tomasza, który prowadził zakład lakierniczy.

- Wydaje mi się, że gdyby normalny człowiek był w takie coś zamieszany, to by albo trafił do  aresztu, albo minimum 48 godzin przesiedział na komendzie. Ta sprawa ma ucichnąć i tyle – twierdzi były pracownik warsztatu.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl