Walczył dla Polski, z chorobą został sam

Był piątym florecistą świata, zdobywał kolejne medale i podia. Dziś Jacek Gaworski z Wrocławia walczy, ale o życie. Jego przeciwnikiem są dwie bardzo ciężkie choroby. Miesięczna kuracja tylko jednej z nich kosztuje aż 9 000 zł. Bez niej mężczyzna umrze. Niestety, pan Jacek skazany jest tylko na siebie i ludzi dobrej woli, bo państwo, którego barwy reprezentował, zapomniało o nim.

- Jeśli nie dostaniemy wsparcia, mój mąż umrze, a z nim nasze marzenia, wszystko – rozpacza Elżbieta Gaworska, żona pana Jacka.

- Gdyby Jacek mieszkał w Czechach czy w Niemczech, to leki by dostał – mówi prof. Jerzy Kotowicz, specjalista neurolog.

Florecista Jacek Gaworski walczył w polskiej kadrze narodowej przez 22 lata. W 2004 roku jego świat przewrócił się do góry nogami. Choroba zaatakowała nagle, szybko i podstępnie.

- Od pierwszego niepokojącego objawu do zupełnego bezwładu męża upłynęły zaledwie trzy dni – opowiada Elżbieta Gaworska, żona pana Jacka.

- W przeciągu kilku dni osłabł mi wzrok, mowa stała się zupełnie bełkotliwa, zacząłem tracić czucie od pasa w dół – dodaje Jacek Gaworski.

Diagnoza: stwardnienie rozsiane. Dostępne kuracje okazały się nieskuteczne. Zadziałał jeden nowy lek - Gilenya. Miesięczny koszt leczenia nim to ponad 9 000 zł. W 2011 roku pan Jacek poprosił Narodowy Fundusz Zdrowia o jego refundację. Bez skutku.

- To bardzo przykra sytuacja, bo jesteśmy bezsilni. Możemy leczyć, tylko że to leczenie kosztuje i zazwyczaj pacjenta nie stać na nie – mówi prof. Jerzy Kotowicz, specjalista neurolog.

- To jest ogromna kwota i oczywiście bardzo ubolewamy nad tym, ale w związku z tym, że jesteśmy tu, w tym urzędzie, musimy działać według przepisów – twierdzi Joanna Mierzwińska z Dolnośląskiego Oddziału Wojewódzkiego NFZ.

– Tak jest skonstruowany system, że zgodnie z literą prawa mój mąż został skazany na śmierć. A podobno nie ma kary śmierci w Polsce – mówi Elżbieta Gaworska.

Stan pana Jacka pogarszał się z miesiąca na miesiąc. Przestał chodzić. Zdesperowani państwo Gaworscy postanowili zacząć leczenie Gilenyą na własną rękę. Ponieważ renta pana Jacka to 800 zł, wyprzedali wszystko, co mieli.

- Doszło do tego, że małżonka musiała sprzedać w lombardzie nasze obrączki. Z moją rentą starczyłoby mi w tej chwili bodajże na trzy tabletki, czyli na trzy dni leczenia – opowiada pan Jacek. A jego żona dodaje: Kupujemy ten lek dzięki ludziom, którzy nas wspierają, dzięki ludziom, którzy są wspaniali, którzy mają otwarte serca, otwarte umysły na cierpienie innych i nieszczęście.

- Nasza fundacja ufunduje panu miesięczny, bezpłatny turnus rehabilitacyjny, a jeżeli będzie nadzieja, to na pewno jeszcze dołożymy drugi, żeby pan odzyskał zdrowie – mówi Stanisław Kogut, senator i prezes Fundacji Pomocy Osobom Niepełnosprawnych w Stróżach.

Dzięki ludziom dobrej woli choroba zatrzymała się, lek zadziałał, a pan Jacek wrócił do tego, co kocha najbardziej. Zaczął uprawiać szermierkę na wózkach.

- Mój mąż ma w tej chwili cel: Paraolimpiadę w Rio de Janeiro w 2016 roku i dąży do tego celu – mówi Elżbieta Gaworska.
Pojawiła się nadzieja. W tym roku lek wpisano do programu lekowego. Pan Jacek myślał, że to rozwiąże problem finansowania jego leczenia. Już wiadomo, że tak się jednak nie stanie...

- Ja mam postać wtórnie postępującą stwardnienia rozsianego i według urzędników tej postaci nie należy leczyć – mówi Jacek Gaworski.

To jednak nie koniec nieszczęść, z jakimi przyszło się zmierzyć panu Jackowi. W kwietniu ubiegłego roku zdiagnozowano u niego nowotwór mnogi rdzenia kręgowego. W Polsce nikt nie chciał podjąć się jego operacji.

- Zaczęliśmy gorączkowo szukać pomocy, dostaliśmy odpowiedź z kliniki w Berlinie, że oni są w stanie podjąć się leczenia, ale w związku z tym, że nie jesteśmy obywatelami Niemiec, musimy zapłacić za operację 20 000 euro. Ta kwota nie obejmuje pobytu na oddziale intensywnej terapii i ewentualnych powikłań. Rok czasu próbowaliśmy zebrać te pieniądze. W ostatnich dniach, dzięki pomocy wielu osób, ta kwota urosła, zmniejsza się nasza granica do tego, żeby mój mąż mógł być leczony – opowiada Elżbieta Gaworska.

Pan Jacek mimo wszystko nie poddaje się. Nie traci nadziei, że i tę walkę wygra...

- Tak sobie cały czas cicho myślę, że na Paraolimpiadzie w Rio de Janeiro, jeżeli zagrają Mazurka Dąbrowskiego, to będzie on dla tych osób, które mi pomagają przejść tę całą drogę. Mam żal, że nie pomaga mi państwo polskie, którego nie dość, że broniłem barw, to też pracowałem i normalnie odprowadzałem składki – podsumowuje pan Jacek.*

* skrót materiału

PS. Na pierwszą operację już uzbierano pieniądze dla pana Jacka. Jeśli nic się nie zmieni, 12 marca florecista poleci do Berlina. Pieniądze wciąż są jednak mu potrzebne, bo jedna operacja nie wystarczy, a każda kolejna będzie kosztować około 80 000 zł. Co miesiąc mężczyzna musi również płacić 9 000 zł za lek na stwardnienie rozsiane.

Reporterka: Irmina Brachacz

ibrachacz@polsat.com.pl