Rodzinna wojna o sklep

Wspólne interesy skłóciły przyrodnie rodzeństwo. Pani Teresa na 10 lat wynajęła swój lokal żonie przyrodniego brata. Zażądała 150 zł za czynsz. Wojna wybuchła, gdy właścicielka postanowiła podnieść opłatę do 2,5 tys. zł. Twierdzi, że zrobiła to, bo druga strona nie płaciła rachunków. Dziś lokal stoi pusty, a obie strony konfliktu ciągają się po sądach.

Pani Teresa mieszka w Milwinie koło Wejherowa. Jej przyrodnim bratem jest pan Zygmunt, który prowadzi różne sklepy. W 2008 roku jego żona Marzena wynajęła od pani Teresy lokal, w którym prowadziła sklep spożywczy. Umowę podpisano na 10 lat. Czynsz ustalono na 150 zł, do tego dochodziły opłaty za wodę, kanalizację i prąd.

- Ja zażądałam od nich psich pieniędzy, bo to była rodzina. Na początku płacili za prąd, później przestali – twierdzi Teresa Potrykus, właścicielka lokalu.

- Ja mówię: Terenia, jeśli chcesz podwyżkę, to ja ci oferuje 200 zł, powiedz konkretną sumę, ale nie 2,5 tysiąca. Co ty, z kosmosu spadłaś, to jest nierealne. Za żart to wziąłem, jakiś głupi żart – mówi Zygmunt Dargacz, przyrodni brat pani Teresy.

2,5 tysiąca pani Teresa zażądała w 2011 roku. Uważała, że wynajmujący zajmowali teren przed sklepem, który nie był objęty umową. Aneks do umowy nigdy nie został podpisany. Kobieta oskarża małżeństwo, że zalegali z opłatami, m.in. za energię. Pan Zygmunt natomiast mówi, że dowodów nie ma, ale pani Teresa kradła ich prąd.

- Światło za nich płaciłam, wodę pobierali i też nie płacili, tak samo za wywóz nieczystości – twierdzi Teresa Potrykus, właścicielka lokalu.

Konflikt narastał. Sporne 4 tys. zł za prąd zostały zapłacone, kiedy pani Teresa wygrała sprawę w sądzie. Jednak kobieta twierdzi, że długi dalej rosły. Brak odpowiednich opłat, zgodnie z zapisami umowy, stał się podstawą do jej rozwiązania.

- Wyprowadzili się zgodnie z umową w terminie 7 dni. Od tamtego czasu, przez miesiąc nie interesowali się lokalem. Z lokalu ciekła woda do naszej piwnicy, wydobywał się fetor. Pomieszczenie zostało porzucone. Zdecydowaliśmy, że je otwieramy komisyjnie, bo nie wiedzieliśmy, co tam się dzieje – opowiada Agnieszka Potrykus, córka pani Teresy.

- Trzeba było przeprowadzić m.in. deratyzację. Lokal został zniszczony, instalacja elektryczna spalona, a inne instalacje wymagały remontu i to kapitalnego – mówi Włodzimierz Stasiak, pełnomocnik pani Teresy.

W obecności świadków pani Teresa sporządziła protokół i wywiozła rzeczy do magazynu. Pan Zygmunt oskarża siostrę, że już dawno chciała zniszczyć jego działalność. Mówi, że celowo blokowała dojazd do sklepu, wyłączała prąd i wodę. Rozwiązanie umowy uznał za nieskuteczne, a wejście do sklepu za włamanie.

Rodzina w sądzie spotka się jeszcze nie raz. Pani Teresa złożyła pozew, w którym domaga się zapłaty ponad 20 tys. zł. Jej zdaniem są to pieniądze m.in. za remont i zaległe opłaty.

A to nie koniec. W Sądzie Rejonowym w Wejherowie zakończyła się sprawa, którą złożyła pani Marzena. Domagała się dostępu do sklepu i przywrócenia wywiezionych rzeczy. Sąd przyznał jej rację. Pani Teresa będzie się odwoływać.*

* skrót materiału

Reporter: Grzegorz Kowalski

gkowalski@polsat.com.pl