Wiadro wrzątku na dziecko

Pracownik hotelu w Egipcie wylał na 4-letnią Maję wiadro wrzątku, gdy była na wakacjach. Dziewczynka przeżyła koszmar. Ból był tak silny, że musiał brać morfinę. Rodzice mieli wykupione na wakacjach podstawowe ubezpieczenie. Cierpienie Mai wyceniono na… 2100 zł.

- Hotel nic nie próbował wyjaśniać, tylko przynosili nam do pokoju duże talerze z owocami i napoje – mówi Agnieszka Wilisowska-Bielak, mama Mai.

Pani Agnieszka z Racławic Śląskich razem z mężem Łukaszem i 4-letnią córką Mają ubiegłoroczne wakacje spędzili w Egipcie. Pan Łukasz na co dzień pracuje w Danii.

- Wszystko było w porządku, mieliśmy już wracać. Pojechaliśmy na lotnisko i okazało się, że nie ma nas na liście pasażerów – opowiada Agnieszka Wilisowska-Bielak, mama Mai. Jej mąż Łukasz dodaje: Całą noc spędziliśmy na lotnisku. Około godziny 6 rano skierowano nas do tego samego hotelu, co wcześniej.

Pani Agnieszka mówi, że później całą rodziną poszli na śniadanie. W restauracji hotelowej doszło do wypadku, który wymarzone wakacje zamienił w koszmar.

- Staliśmy w kolejce po herbatę, przyszedł kelner czy kucharz z gorącymi napojami w wiadrach. Chciał przelać je termosów. Podniósł metolowe wiadro i chyba mu się wyśliznęło z ręki, wszystko wylał na Maję – mówi pani Agnieszka.

- Pan mnie poparzył kawą, wszystko mnie bolało – wspomina Maja.

- Mam to przed oczami, widzę jej krzyk, pisk, serce mi ściska. Żona momentalnie zdjęła te ubrania, one zeszły razem ze skórą, zostały gołe oparzenia – opowiada pan Łukasz, ojciec Mai.

Rodzice Mai twierdzą, że na fachową i szybką pomoc na miejscu nie mieli co liczyć. Słowa małżeństwa potwierdza pani Ewa z Łęczycy, która w tym samym czasie wypoczywała w Egipcie.

- Ojciec błagał o pomoc. Pytał, czy jest na sali lekarz, pielęgniarka nawet wśród turystów, niekoniecznie profesjonalna – mówi Ewa Kolasa, świadek wypadku.

- Przyszedł manager hotelu z tym mężczyzną, co oblał Maję. On stwierdził, że to jakiś turysta podszedł, odkręcił korek z termosu oblał mi dziecko. Mam kilka osób, które poświadczyły to, co się stało – opowiada Agnieszka Wilisowska-Bielak, mama Mai.

Następnego dnia po tragicznym zdarzeniu rodzina z poparzonym dzieckiem wróciła do Polski. Nie mieli zapewnionego osobnego lotu i profesjonalnej opieki. Wracali z innymi turystami. Odpowiednią pomoc Maja otrzymała dopiero w warszawskim szpitalu. Miała poparzone 22 procent powierzchni ciała. Jej stan był poważny.

- Dziecko trafiło do nas kilka dni po oparzeniu, rana była niepokojąca, pokryta warstwą martwicy, którą trzeba było usunąć w znieczuleniu ogólnym – mówi dr Piotr Kostrzewski z kliniki kardiochirurgii i chirurgii ogólnej dzieci Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

- Przez tydzień Maja była na morfinie. Co dwa dni była usypiana do zmiany opatrunku, po pierwszym podaniu morfiny nie poznała nas, tak dziwnie się zachowywała – dodaje pani Agnieszka, mama Mai.

Rodzina na wakacjach była objęta podstawowym ubezpieczeniem, które zawarte było w cenie wycieczki. Ubezpieczyciel wypłacił za poparzenie dziecka 2100 zł. Wysłaliśmy e-mail do hotelu, czy poczuwa się do odpowiedzialności. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi. To samo pytanie chcieliśmy zadać organizatorowi wycieczki: Oasis Tours z Warszawy. Wielokrotnie prosiliśmy o wypowiedź. Bez rezultatu.

Rodzice Mai mówią, że 9 miesięcy temu pisali do organizatora wycieczki. Choć rany dziewczynki dobrze się zagoiły, koszty związane z pielęgnacją przekroczyły sumę odszkodowania. Prosili więc o wsparcie.

- Napisałem do nich pismo, ale nawet nie odpisali – mówi Łukasz Bielak, ojciec Mai.
Rodzice dziewczynki mają żal do organizatora. Twierdzą, że nie usłyszeli nawet słowa przepraszam. Z problemami zostali sami. Aby zapewnić córce odpowiednią opiekę medyczną, popadli w długi.*

* skrót materiału

Reporter: Grzegorz Kowalski

gkowalski@polsat.com.pl