Kulisy śmierci w szpitalu w Skierniewicach

Zmarła w szpitalu - czekając na karetkę! O śmierci 89-letniej kobiety w szpitalu w Skierniewicach mówi cała Polska. Kobieta walczyła o życie na oddziale ortopedii, bo szpital nie potrafił przetransportować ją na oddział intensywnej terapii. Zamiast działać, lekarze zadzwonili po karetkę z oddalonej o 70 kilometrów Łodzi! Pomoc nadeszła zbyt późno.

- Zawiodła organizacja. Nie powinno być  tak, że wzywa się karetkę z drugiego miasta , po to żeby przewieźć pacjenta z oddziału na oddział – mówi Krystyna Barbara Kozłowska, Rzecznik Praw Pacjenta.

We wtorek 5 marca do szpitala w Skierniewicach trafiła 89-letnia staruszka, gdzie przeszła operację prawego ramienia. Wtedy rozpoczęły się problemy, których wcześniej nic nie zapowiadało.

- Moja mama trafiła do miejscowego szpitala nagle, w wyniku złamania ręki. Po tym wypadku czuła się dobrze. Następnego dnia wykonano tę operację. Zastałem ją na sali ogólniej w bardzo złym stanie, półprzytomną, majaczącą – mówi Leszek Adamczyk, syn zmarłej.

- Zaraz po operacji była na sali wybudzeń. Bez żadnych kłopotów ten okres przebiegał.  Z zapisów pielęgniarki dyżurnej oddziału anestezjologii wynika, że około godziny  22.40 poczuła duszność i ból w klatce piersiowej – opowiada Dariusz Diks, były wicedyrektor szpitala w Skierniewicach.

Pani Adamczyk została zaintubowana, a stan jej zdrowia był monitorowany przez anestezjologa. Powinna była jednak niezwłocznie trafić na oddział intensywnej terapii, znajdujący się zaledwie 55 metrów dalej. W tym momencie powstał problem, jak się okazało, bardzo trudny do rozwiązania dla władz szpitala.

- Pacjent w takim stanie zdrowia powinien być przewożony karetką specjalistyczną, ale można było to zrobić w zupełnie inny sposób – mówi Krystyna Barbara Kozłowska, Rzecznik Praw Pacjenta.

- Stał się nieszczęśliwy zbieg okoliczności, że karetka wyjechała, a pani Adamczyk zaczęła zgłaszać dolegliwości bólowe – twierdzi Dariusz Diks, były wicedyrektor Szpitala w Skierniewicach.

Gdy okazało się, że w szpitalu nie ma możliwości przewiezienia pacjentki na oddział intensywnej terapii, lekarz dyżurujący podjął zaskakującą decyzję…

- Wieczorem stwierdzono zapaść. Przystąpiono do prób ratowania, a elementem tego ratowania  było ponowne przewiezienie pacjentki na oddział intensywnej opieki. W tym celu wzywano karetkę z Łodzi, odległej o 70 km – opowiada Leszek Adamczyk, syn zmarłej.

- To był stan nagły, zagrażający życiu. W takiej sytuacji karetka wyjeżdża bezzwłocznie i tak było w tym przypadku – mówi Danuta Korcz, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi, skąd wyjechała karetka. Wezwano ją około godziny 22. Umierająca pacjentka na oddział intensywnej terapii została przewieziona dopiero przed godziną 24. Niestety, nie udało się jej uratować.

- Przepisy mówią, że karetki systemu nie mogą wykonywać przewozów międzyszpitalnych czy wewnątrzszpitalnych, takie są zasady ustalone w ustawie o ratownictwie medycznym  - tłumaczy Dariusz Diks, były wicedyrektor szpitala w Skierniewicach.

- Żadne przepisy ani procedury nie zwalniają człowieka z myślenia i z ludzkich odruchów . Należało się zastanowić nad tym, co zrobić, żeby ratować ludzkie życie – mówi Krystyna Barbara Kozłowska, Rzecznik Praw Pacjenta.

Dyrektor szpitala w Skierniewicach został odwołany ze swojej funkcji. Lekarz oraz pielęgniarka dyżurujący feralnej nocy nadal cieszą się swoimi posadami. Niestety, zdecydowanie odmówili nam komentarza.

- Proszę panią. Na tę chwilę ja z panią, mimo najszczerszych chęci, nie mogę rozmawiać. Ja jestem w pracy. My możemy sobie porozmawiać o pogodzie – powiedział lekarz.*

* skrót materiału

Reporterka: Martyna Grzenkowicz

interwencja@polsat.com.pl