Przeżyli trzy pożary. Obsesja podpalacza

Tajemniczy piroman zniszczył życie rodziny Piersów w Żeliszewie Dużym koło Siedlec. Ich gospodarstwo podpalił już trzy razy. Czwartą próbę udaremnił sąsiad rodziny. Mężczyzna twierdzi, że rozpoznał niedoszłego podpalacza, ale policja zarzutów mu nie postawiła. Państwo Piersowie boją się, że następnym razem spłoną w swoim domu.

- Trzymał zapaloną pochodnię i stał przy naszych budynkach. Gdyby sąsiad nie wyszedł na papierosa, ojciec by się żywcem spalił - mówi Piotr Piersa, którego prześladuje piroman.

Rodzina Piersów pochodzi z Ostrołęki. Kilka lat temu kupiła Żeliszewie Dużym zabytkowy kompleks z ponad trzystuletnim parkiem i ruinami pałacu. Postanowili budynek odbudować. Założyli tam także gospodarstwo rolne i stadninę koni. Dziś żałują tych decyzji.

- Ten obiekt był przez 60 lat niczyi. Ci ludzie uważają, że jak przyszedłem, to trzeba mi dokuczyć, to sobie pójdzie. Posadziłem w parku ponad 10 tysięcy różnych drzewek. Ktoś nam je zniszczył. Nie przetrwało ani jedno – mówi Krzysztof Piersa, ofiara piromana.

- Nasze gospodarstwo zostało podpalone trzy razy. Za czwartym zostało to udaremnione. Wszystko zdarzyło się w ciągu jednego roku – dodaje Piotr Piersa, ofiara podpaleń.

Kto dokonuje podpaleń? Tego nie wiadomo. Największy pożar wybuchł we wrześniu zeszłego roku. Tylko cudem rodzina uniknęła śmierci. Piroman podłożył ogień pod garaże i magazyny znajdujące się przy budynku mieszkalnym.

- Budynek mieszkalny oddzielony jest od gospodarczego tylko ścianą. To ciąg jednego budynku. Trzeba było bardzo uważać, żeby budynek nie zawalił się na głowę - mówi Artur Skwierczyński, komendant Ochotniczej Straży Pożarnej w Polakach.

- Nie wiemy przez te podpalenia, czy ktoś nas nie chce zamordować. Gdyby syn mnie nie obudził, to bym się spalił. Byłem najbliżej pożaru – mówi Krzysztof Piersa.

- Spłonęły sterty ze słomą i sianem oraz budynki wraz z garażami. Straciliśmy około pół miliona złotych – opowiada Piotr Piersa, syn pana Krzysztofa.

Policyjni technicy, dokonujący oględzin miejsc przestępstw, na pogorzelisko przyjechali dopiero dwa tygodnie po pożarze. Wówczas usiłowali zabezpieczyć ślady po podpaleniu. Rozmawiamy z Jerzym Długoszem z Komendy Miejskiej Policji w Siedlcach.

Reporter: Czy po takim okresie pies podejmie trop? Jaki dowód jest pan w stanie zebrać po tym czasie?
Jerzy Długosz: A czy pan by wszedł dokonać oględzin podczas pożaru?
Reporter: Oczywiście, że nie, ale już dwie godziny po jego ugaszeniu bym wszedł.
Jerzy Długosz: Trudno jest mi wypowiadać się na ten temat.

Policja umorzyła wszystkie postępowania dotyczące podpaleń z powodu niewykrycia sprawcy. Rodzina Piersów musiała sprzedać wszystkie konie oraz hodowane bydło, bo nie stać jej było na ich utrzymanie. Wstrzymała też odbudowę pałacu.

- Koni było ponad 40. Musieliśmy zlikwidować hodowlę. Nie mamy nawet budynku, żeby paszę i zwierzęta trzymać – opowiada Piotr Piersa.

- Sprawy podpaleń są trudne do udowodnienia. Sprawcę trzeba złapać na gorącym uczynku, bo materiał dowodowy płonie – informuje Jerzy Długosz z Komendy Miejskiej Policji w Siedlcach.

W październiku mogło dojść do czwartego podpalenia. Najbliższy sąsiad Piersów usłyszał niepokojące dźwięki dochodzące z terenu ich gospodarstwa.

- Około godziny 23 wyszedłem na papierosa i zauważyłem mężczyznę, który szedł z pochodnią w kierunku budynku mieszkalnego sąsiada. Krzyknąłem: co robisz? I uciekł. Moja żona wyszła, od razu go poznaliśmy. Na komisariacie złożyłem zeznania i na drugi dzień  widziałem go, jak jechał rowerem – opowiada Tomasz Niedziałek, sąsiad rodziny Piersów.

- Broń Boże. Ja nie podpalałem. Ja papierosów nie palę – zarzeka się mężczyzna, którego wskazał sąsiad Piersów.
Mimo że mężczyzna stał z zapaloną pochodnią tuż obok mieszkalnej części budynku, siedlecka policja nie dopatrzyła się w tym niczego nagannego. 

- Mężczyzna nie przyznał się. Dowody nie pozwalały na przedstawienie zarzutów. Świadkowie widzieli go z pochodnią, ale nie widzieli, by podpalił. Polskie prawo nie zabrania chodzenia po ulicy z zapaloną pochodnią – mówi Jerzy Długosz z Komendy Miejskiej Policji w Siedlcach.

- Prawo wielu rzeczy nie zabrania, ale nie jest to zwyczajowo przyjęte, by chodzić po czyimś terenie, to naruszenie miru domowego. Uważam, że ktoś to robi złośliwie – twierdzi Artur Skwierczyński, komendant Ochotniczej Straży Pożarnej w Polakach.

- Boimy się o swoje zdrowie i życie. Ta osoba sprawia zagrożenie. My jesteśmy tego przykładem. Nie wiem, czy musi się jakaś tragedia zdarzyć, ktoś musi zginąć, żeby się tym zająć – zastanawia się Piotr Piersa, ofiara podpaleń.*

* skrót materiału

Reporter: Artur Borzęcki

aborzecki@polsat.com.pl