Miał plany, rodzinę. Policja: to samobójstwo

Pan Krzysztof został znaleziony powieszony na słupie energetycznym. Na szyi miał zawiązany damski szalik. Choć 10 minut wcześniej mężczyzna zamówił kurs taksówką do domu, to policja uznała, że nagle zmienił zdanie i zdecydował się... popełnić samobójstwo. Mężczyzna miał kochającą rodzinę, właśnie dostał propozycję dobrze płatnej pracy, a następnego dnia miał kupić samochód. Czy miał powody, by odebrać sobie życie?

Pan Krzysztof miał 32 lata. Mieszkał w dzielnicy Ursus w Warszawie. Pracował jako spawacz. Był szczęśliwym mężem i ojcem. Dziś wspomnienie o nim budzi u jego bliskich wyłącznie grozę.

- Oni byli w sobie bardzo zakochani. Były problemy, ale one znikały po jednym dniu – opowiada o panu Krzysztofie i  jego żonie Monika Chwała, szwagierka mężczyzny.

- Ich synekświata poza nim nie widziało. Bez niego nigdzie nie chciał się ruszyć – rozpacza Andrzej Gołaszewski, ojciec Krzysztofa.

Pod koniec zeszłego roku państwu Gołaszewskim udało się kupić wymarzone mieszkanie. Lada dzień mieli także kupić samochód. Pan Krzysztof otrzymał też propozycję dobrze płatnej pracy. Małżonkowie postanowili to uczcić. Umówili się ze znajomymi na wspólne wyjście do dyskoteki.

- Ja po godzinie 23 byłam już w domu, a mąż jeszcze został – opowiada Paulina Gołaszewska, żona pana Krzysztofa.

Jest noc z 1 na 2 grudnia. Pan Krzysztof wraca z dyskoteki do domu. Tuż po północy dzwoni do zaprzyjaźnionego taksówkarza, aby po niego przyjechał. Dziesięć minut później na oddalonym o pół kilometra parkingu odnalezione zostaje jego ciało.

- Rozmawiałem z nim jako ostatni. Absolutnie nic niepokojącego nie wyczułem – twierdzi Kazimierz Jędruszczak, taksówkarz i przyjaciel nieżyjącego mężczyzny.

- Czerwona koszula była obwiązana wokół słupa energetycznego oraz biały damski szalik, którym opleciona był szyja męża - opowiada Paulina Gołaszewska, wdowa po panu Krzysztofie.

- Jest 1000 łatwiejszych sposobów na popełnienie samobójstwa. Czy nie zastanawia ten fakt? – pyta nasz reporter.

- No, nic nie wskazuje na to, aby w tym zdarzeniu brały udział inne osoby – odpowiada  Dariusz Ślepokura z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

- Policja uznała, że to samobójstwo. Uznali, że nie bronił się, ponieważ na szyi nie ma oznak tego, że łapał za pętlę – dodaje Monika Chwała, szwagierka pana Krzysztofa.

Innego zdania niż policja jest prof. Brunon Hołyst, kryminolog: Człowiek w ciągu 10 minut nie podejmuje decyzji o odebraniu sobie życia. Jest to pewien ciąg zdarzeń, który składa się na zachowanie suicydalne.

- Mąż do mnie zadzwonił i powiedział, że ochroniarze nie chcą go wypuścić z tej dyskoteki – opowiada Paulina Gołaszewska, wdowa po panu Krzysztofie.

- Awanturował się z ochroniarzami, ponieważ nie chcieli oddać mu kurtki. Na pewno była szarpanina z ochroniarzami. Więcej informacji nie uzyskałam. Ludzie przestali mówić – dodaje Monika Chwała, szwagierka Krzysztofa Gołaszewskiego.

Idziemy do dyskoteki, w której po raz ostatni bawił się pan Krzysztof:

- Ochroniarze byli wynajęci, nie ma ich u nas. Oni wtedy nie wychodzili z budynku. Mieli za zadanie pilnować porządku w środku. Co się działo na zewnątrz, to już nie jest nasza sprawa. Policjanci nas nie przesłuchiwali. Stało się, nikt nie dochodził, jak i co – mówi jedna z pracownic.

Dlaczego policja nie przesłuchała pracowników dyskoteki? Rozmawiamy z Mariuszem Mrozkiem z Komendy Stołecznej Policji.

Reporter: To wydawałoby się chyba oczywiste. Punkt pierwszy: odtwarzamy ostatnie chwile, idziemy do dyskoteki i pytamy, czy tam nie doszło do czegoś, co mogło mieć wpływ na późniejsze zdarzenia. Wy tego nie zrobiliście do dziś!
Mariusz Mrozek, KSP: Sprawdzamy wszystkie okoliczności dotyczące tej sprawy. Interesuje nas, co się działo z tym człowiekiem wcześniej.
 
Rodzina mówi, że wracając z dyskoteki pan Krzysztof minął co najmniej pięć prywatnych kamer monitoringu. Policja nie zabezpieczyła jednak żadnego nagrania.

Dariusz Ślepokura z Prokuratury Okręgowej w Warszawie: Gdy policjanci zgłosili się do operatora monitoringu, ustalili, że ten zapis został już skasowany.
Reporter: Nie zabezpieczacie monitoringu przez tak długi czas, że on zostaje skasowany i dowody zostają zatarte.
Dariusz Ślepokura: Panie redaktorze, w chwili ujawnienia zwłok nic nie wskazywało na to, żeby do tego zdarzenia przyczyniły się osoby trzecie.

Ciało pana Krzysztofa znaleziono powieszone na słupie energetycznym. Pętla na jego szyi była zawiązana przy pomocy damskiego szalika. Nie należał do pana Krzysztofa. Nie wiadomo, skąd wziął się przy zwłokach. Pytań dotyczących śmierci mężczyzny jest znacznie więcej. Według policji w ciągu 10 minut pan Krzysztof zniszczył pobliski kontener na ubrania, znalazł szalik i powiesił się na słupie…

- Mąż miał przy sobie pasek. Podejrzewam, że gdyby chciał sobie coś zrobić, to by go użył, a nie szukał dodatkowych rzeczy – zauważa Paulina Gołaszewska, wdowa po panu Krzysztofie.

Ciało pana Krzysztofa znalazło trzech mężczyzn. Znali się wcześniej. Wychowywali się na tym samym osiedlu. Jak twierdzą, gdy zobaczyli zwłoki, wpadli w panikę. To co działo się później, jest jednak trudne do wytłumaczenia. 

- Oni nachylali się nad nim, robili mu zdjęcia telefonem komórkowym, jestem tego pewna. Było widać błysk – opowiada  mieszkanka pobliskiego bloku.

- Było zrobione jedno zdjęcie. Funkcjonariusz jeszcze powiedział: chłopaki, skasujcie to, bo z tego taka afera narośnie, że się w głowie nie mieści – mówi jeden z mężczyzn, którzy znaleźli ciało pana Krzysztofa.

Po odnalezieniu zwłok, mężczyźni zatrzymali przechodzącą obok parkingu kobietę. Z jej telefonu zadzwonili na policję. Potem poszli do dyskoteki, w której wcześniej bawił się pan Krzysztof. Policja przesłuchała ich dopiero dwa dni później.

- My mamy doświadczenia z policją. Wiedzieliśmy, że to się nie zejdzie w godzinę… To już była chłodna kalkulacja, co zrobić, żeby, głupio no, żeby nie stracić sobotniego wieczoru. Teraz pan mi przypomniał, to trochę tak przykro mi się zrobiło, ale co ja mogę? Już nie zmienię nic! Szkoda chłopaka i tyle – mówi jeden z mężczyzn, którzy znaleźli ciało.

- Nie każde zachowania są od razu podejrzane. Trudno mi się wypowiadać za te osoby. Je należałoby zapytać, dlaczego tak postąpiły – twierdzi Dariusz Ślepokura z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.  

- Nikt z policji nie pofatygował się, żeby zapytać mieszkańców, co się stało. Do dzisiaj nie było nikogo – dodaje mieszkanka pobliskiego bloku.

Reporter: Wystarczyło przejść 100 metrów, wejść do klatki i przepytać ludzi. To jest pierwsza czynność, jaką powinno się wykonać w takiej sprawie. Policjanci tego nie zrobili przez trzy miesiące! Dlaczego?
Mariusz Mrozek, Komenda Stołeczna Policji: Policjanci zebrali informacje, do których już mogli mieć dostęp.

- Nikt nie zadał sobie trudu, żeby zbadać ubrania, sprawdzić, jakie są na nich ślady! Nic. Powiedzieli, że spalili je, bo przy sekcji zwłok zostały pocięte – opowiada Andrzej Gołaszewski, ojciec pana Krzysztofa.

Reporter: Mam pismo z Zakładu Medycyny Sądowej. Jest w nim napisane, że od chwili przyjęcia zwłok nie wpłynął żaden sygnał o konieczności zabezpieczenia odzieży. Nie zabezpieczono ani ubrań, w których był, ani pętli, na której wisiał, nie zabezpieczono nic!

Dariusz Ślepokura z Prokuratury Okręgowej w Warszawie: Gdyby został przeprowadzony jakikolwiek dowód, gdyby został sprawdzony jakikolwiek ślad… (że to nie samobójstwo – przyp. red.)

Reporter: Ale dowody, które mogły na to wskazywać, zostały zatarte przez wasze zaniedbania. 

Dariusz Ślepokura : Nie znaleziono noża w plecach mężczyzny… No, panie redaktorze! O jakich dowodach pan mówi?

- Raz źle przeprowadzonych oględzin nie da się już zrekonstruować. Materiał dowodowy przepada bez śladu. Może się okazać, że błędy popełnione we wstępnej fazie tego śledztwa przesądziły o przyjęciu wersji samobójstwa – komentuje prof. Brunon Hołyst, kryminolog.

Śledztwo w sprawie śmierci pana Krzysztofa wciąż trwa. Zdaniem prokuratury nie ma jednak żadnych dowodów na to, żeby mężczyzna padł ofiarą zabójstwa. Jeśli nic się nie zmieni, sprawa zostanie umorzona. Chyba że w śledztwie nastąpi nieoczekiwany przełom.

- W lutym zmarła mi mama, w marcu żona, a w grudniu on. Nieraz domofon dzwoni, to tak mi się wydaje, że to on – rozpacza Andrzej Gołaszewski, ojciec pana Krzysztofa.

- Musimy sobie poradzić bez niego. Szymuś zawsze mówi, że będzie się opiekował mamą. Cały tatuś, pod każdym względem – dodaje Paulina Gołaszewska, wdowa po panu Krzysztofie.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl