Siedmioletnia batalia o przedszkole

Młode małżeństwo wybudowało w Nowej Iwicznej pod Warszawą przedszkole swoich marzeń. Choć placówka cieszy się ogromną popularnością rodziców, to przysparza ogromnych nerwów właścicielom. Inwestycję od siedmiu lat torpedują urzędnicy i niektórzy sąsiedzi. Czy budynek trzeba będzie rozebrać?

- Cała machina urzędnicza jest zaprzęgnięta do jednego małego przedszkola, kilkaset urzędników musiało rozpatrzeć naszą sprawę – opowiada Michał Otręba, współwłaściciel przedszkola NUTKA.

36-letnia Justyna Glica i 35-letni Michał Otręba są małżeństwem z ośmioletnim stażem i dwójką dzieci. Kilka lat temu postanowili otworzyć przedszkole. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że ich życie zamieni się w koszmar.

- My jesteśmy bardzo zadowoleni z tego przedszkola. Córa była ostatnio przeziębiona, to płakała, bo chciała iść do przedszkola – opowiada Aneta Wilczyńska, mama Amelki.

- Mi się zawsze marzyło przedszkole z prawdziwego zdarzenia, w którym będą idealne warunki – mówi pani Justyna.

O przyjęcie do jej przedszkola pięć lata temu zabiegali rodzice blisko 80 dzieci. Placówka nie mogła ruszyć przez protesty dwóch sąsiadów i decyzję wojewody mazowieckiego. Urzędnik unieważnił pozwolenie na budowę przedszkola, które zostało już wybudowane, wyposażone i było gotowe do działania.

- Stwierdziliśmy rażące naruszenie planu zagospodarowania przestrzennego, dotyczące wysokości budynku oraz jego funkcji – mówi Ivetta Biały, rzecznik wojewody mazowieckiego.

- Przez trzynaście miesięcy trzeba było to ogrzewać, utrzymywać i jeszcze kredyty spłacać. Straciliśmy płynność finansową, już nie było od kogo pożyczać – wspomina Michał Otręba, współwłaściciel przedszkola NUTKA.

Nad młodym małżeństwem zawisła groźba zburzenia przedszkola. Urzędnicy podważali wszystkie pozytywne pozwolenia budowlane wydane przed rozpoczęciem inwestycji.

- Przed zakupem działki pytaliśmy gminę, czy na tym miejscu może powstać przedszkole. Dostaliśmy odpowiedź, że może powstać, dlatego kupiliśmy działkę – mówi pan Michał.

- Ta decyzja została wydana zgodnie z przepisami, zgodnie z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego, zgodnie z planem budowlanym i warunkami technicznymi, które takiej inwestycji dotyczą – informuje Jan Dąbek, Starosta Piaseczyński.

- Urzędnicy, którzy podejmowali błędne decyzje w naszej sprawie, na koniec roku dostawali premie. Czysta hipokryzja – ocenia Justyna Glica, współwłaścielka przedszkola.

Sprawa trafiła do Naczelnego Sądu Administracyjnego i zakończyła się zwycięstwem inwestorów. Sąd stwierdził, że „wykładnia planu zagospodarowania przestrzennego dokonana przez organy administracyjne była nieprawidłowa i naruszająca interes prawny inwestorów”. Radość nie trwała długo. Kilka miesięcy po wyroku ponownie zaczęły się sąsiedzkie protesty. Urzędnicza batalia ruszyła na nowo.

- Sąsiedzi zarzucają nam wszystko: budynek jest za wysoki, za szeroki, w ogóle nie powinno go być, jest za duży hałas. Jeden z sąsiadów wezwał nawet policję, żeby dzieci uciszyć w przedszkolu – opowiada pan Michał.

- Jeśli inwestor przystępuje do budowy, to musi to czynić z szacunkiem dla prawa i dla ludzi. Tu prawo zostało całkowicie zdeptane, bo jeżeli ktoś buduje gmach o około 80 procent dłuższy, to proszę pani…- powiedziała jedna z protestujących przeciw przedszkolu sąsiadek.

Zapytaliśmy inne osoby, czy przedszkole rzeczywiście jest uciążliwe.

- Wszyscy jesteśmy za przedszkolem, staniemy murem za panem Michałem, żeby to przedszkole zostało. Nie mam pojęcia, dlaczego akurat temu sąsiadowi to przeszkadza – mówi Magdalena Pawlak, sąsiadka przedszkola. 

- W okolicy są inne takie placówki i sąsiedzi też mają je za płotem. Im to w ogóle nie przeszkadza. Nie ma nic przyjemniejszego, niż widok bawiącego się dziecka – mówi Paula Salińska, wychowawczyni w NUTCE.

Niestety, konflikt sąsiedzki zabrnął dużo dalej. Zwaśniony sąsiad oskarżył pana Michała o to, że ten celowo potrącił go samochodem i uszkodził mu rękę.

- Zapomniał o tym, że mamy monitoring, gdzie widać, że mijam go w odległości dwóch metrów. Tak to można byłoby pół Polski skazać – mówi pan Michał, współwłaściciel przedszkola.

Właściciele przedszkola są wyczerpani wieloletnią walką z sąsiadami. Boją się również biurokratycznej procedury, która może doprowadzić do zamknięcia przedszkola. Na konflikcie dorosłych najbardziej cierpią dzieci.

- Spraw cywilnych, karnych, administracyjnych było ponad 20. Finalnie nie przegrałem żadnej. Teraz rozumiem, dlaczego mamy kryzys, urzędnicy zajmują się bzdurami – podsumowuje pan Michał.*

* skrót materiału

Reporterka: Agnieszka Zalewska

azalewska@polsat.com.pl