Zmarła za granicą. Córki proszą o pomoc

Dramatyczny apel o pomoc. Córki pani Mirosławy proszą o wsparcie w sprowadzeniu jej ciała do Polski. Kobieta zmarła nagle we Włoszech. Wyjechała tam do pracy, by ratować zadłużoną rodzinę. Nie zdążyła. Dla córek pani Mirosławy liczy się każda złotówka. Nie wyobrażają sobie, by grób mamy znajdował się setki kilometrów od Polski.

- Ona musi być pochowana z nami w Polsce, zasługuje na to - mówi Milena Białkowska, córka pani Mirosławy.
Kilka dni temu do naszej redakcji dotarł dramatyczny list córek, których matka nagle zmarła we Włoszech:

„Nasza mama pracowała we Włoszech. Niestety, 9 marca zmarła. Miała zawał. 1 sierpnia skończyłaby 51 lat. Prosimy, pomóżcie nam godnie pochować mamusię w Polsce. W tej sytuacji każdy grosz się liczy. Nie stać nas na sprowadzenie zwłok. Wierzymy, że istnieją ludzie dobrego serca, którzy są w stanie nam pomóc sprowadzić mamę do domu.”

- Zadzwoniła do mnie ciocia i spytała, czy mama dzwoniła, bo mama do mnie dzwoniła kilka razy dziennie, byłyśmy bardzo zżyte. Powiedziałam, że nie dzwoniła. Ciocia pojechała do niej zobaczyć – opowiada  Joanna Faleńska, córka pani Mirosławy.

- Weszłam do pokoju i patrzę, że Mirka praktycznie nie żyje. Jeszcze dotykałam, szukałam pulsu. Reanimowali, ale już nie dali rady jej odzyskać, nie dali rady… - opowiada Zofia Dowiedczyk, kuzynka pani Mirosławy, która mieszka na stałe we Włoszech.

Słoneczna Italia miała być dla 51-letniej pani Mirosławy z małej miejscowości pod Toruniem nadzieją na wyjście z bardzo trudnej sytuacji finansowej jej i jej rodziny. Wyjechała do Włoch pracować jako opiekunka starszych osób.

- Razem z córką prowadziła sklep. Nakupiły towaru, a rynek zaczął siadać i nie dały rady wyjść z tego długu. Mirka zdecydowała, że wyjedzie do Włoch, żeby pomóc córkom – opowiada Zofia Dowiedczyk, kuzynka pani Mirosławy.

- Niestety, nie mogę pracować, mam trojaczki. Dzieci są za małe, żeby iść do przedszkola – mówi Joanna Falińska, córka pani Joanny.

Każdy zarobiony grosz pani Mirosława wysyłała do Polski córkom. Kiedy nagle, w trakcie pracy zmarła, załamane córki stanęły przed ogromnym problemem. Nie stać ich na sprowadzenie mamy do Polski

- Ja sobie tego nie wyobrażam. My musimy sprowadzić mamę do Polski . Mama zmarła 9 marca, tyle dni już minęło. Ona tam leży, za wszystko trzeba płacić, za każdy dzień – mówi pani Joanna.

- Ona miała umowę o pracę, ale we Włoszech nie ma takiego systemu, że tamtejszy ZUS częściowo pokrywa zwrot kosztów pogrzebu. Tego nie ma. Ona miała zaoszczędzone 17 euro… Za zabranie zwłok i przewiezienie do Polski trzeba zapłacić 5000 euro, a za skremowanie 2300 euro - wylicza Zofia Dowiedczyk, kuzynka pani Mirosławy.

W tej tragicznej sytuacji natychmiast z pomocą przyszły Polki, które pracują we Włoszech. Zaczęły zbierać pieniądze, aby pomóc rodzinie sprowadzić urnę z prochami pani Mirosławy. Niestety, brakuje jeszcze 1300 euro.

- Kobiety zaczęły znosić po 10, 15, 50, a nawet i po 100 euro – opowiada Zofia Dowiedczyk, kuzynka pani Mirosławy.

- My nie mamy tych pieniędzy. W jakiś sposób musimy je zdobyć. Mama wszystkie zarobione pieniądze przysyłała nam. Wszystkie. Mówiła, że wszystko robi dla nas, że ona nic nie potrzebuje – rozpacza pani Joanna.

- Musimy jechać do Rzymu, żeby przetłumaczyć akt zgonu i pozwolenie na przywiezienie urny z prochami mamy. Do tego są niezbędne dokumenty, na przykład paszport śmiertelny.

Staramy się w każdy sposób zebrać te pieniądze, żeby mama była z nami w Polsce. Próbujemy, gdzie tylko można. Mama zawsze nam pomagała, wiec my teraz jesteśmy jej to winni – powiedziała Milena Białkowska, córka pani Mirosławy.*

* skrót materiału

Reporterka: Małgorzata Frydrych

mfrydrych@polsat.com.pl