"Wolałbym umrzeć, niż nie widzieć"

Nowotwór zmienił życie dziesięcioletniego Patryka w koszmar. Po długim i bolesnym leczeniu lekarze musieli mu wyciąć obie gałki oczne. Chłopiec uczy się życia na nowo. A nie jest mu łatwo. Marzy o własnym pokoju i łazience. Państwo Jendruchniewiczowie wychowują pięcioro dzieci. Żyją bardzo skromnie. Proszą o pomoc.

Osoby zainteresowane pomocą prosimy o kontakt z redakcją: 22 514 41 26 lub interwencja@polsat.com.pl

- Patryk zapytał, co zrobił, że mu usunęliśmy drugie oko. Powiedział, że wolałby nie żyć, niż nie widzieć – opowiada ojciec chłopca, Sławomir Jendruchniewicz.

- Do dziś ma chwile zwątpienia. Czasami siedzi i płacze, bo nie widzi – opowiada Justyna Jendruchniewicz, mama Patryka.

- Zrobiono badania i stwierdzono, że to siatkówczak. Okazało się, że w obu oczach są guzy. Syn ma wstawione szklane protezy, takie odpowiedniki oka, które się codziennie wyjmuje i czyści – dodaje pan Stanisław.

- Siatkówczak, to najczęstszy nowotwór gałki ocznej u dzieci. Na szczęście jest to choroba rzadka. Co roku w Polsce obserwujemy od kilkunastu do ponad dwudziestu nowych przypadków – informuje dr Wojciech Hautz z Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie.

Marzeniem Patryka jest mieć własny pokój i łazienkę w domu. Dziś Patryk musi pokonać kilkadziesiąt metrów był dotrzeć do sławojki na podwórku.

- Najgorzej, że te protezy Patryk musi mieć czyszczone w sterylnym miejscu, a u nas nie ma warunków. Bardzo często mu ropa leci. Patryk ma czasami takie dni, że pyta się, kiedy ta łazienka będzie, dlaczego tak ciasno jest, ciągle się o coś przewraca w domu – opowiada pani Justyna.

- Zakładam kurtkę, czapkę buty i wychodzę do łazienki. Daleko jest – mówi Patryk.

Rodzina Jendruchniewiczów żyje bardzo skromnie we wsi Bedlno w województwie lubelskim. Na ten sam nowotwór, siatkówczaka, chorował ojciec Patryka – pan Sławomir. Mężczyzna nie widzi na jedno oko.

- Było nas czterech. Trzech braci zmarło na nowotwór, ja się jedyny uratowałem. Nie wiedziałem, że to jest dziedziczne. Leczyłem się w 1981 roku, nikt mnie o tym nie poinformował – mówi Sławomir Jendruchniewicz.

- Prawdopodobieństwo dziedziczenia tej choroby jest wysokie, bo ponad pięćdziesięcioprocentowe – dodaje dr Wojciech Hautz z Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie.

Państwo Jendruchniewiczowie wychowują pięcioro dzieci w wieku od 5 do 11 lat. Pan Sławomir z powodu choroby nie pracuje, pani Justyna opiekuje się dziećmi. Okazało się, że na siatkówczaka zachorowała także ich 7-letnia córka Karolina.

- Córka ma to samo w obu oczach. U niej jest bardzo dobrze, jakby wygrała w totolotka, bo nowotwór sam się wyniszcza powolutku. Do dziś mam poczucie winy, że to przeze mnie. Muszę jakoś z tym żyć, żeby im pomóc – mówi pan Sławomir.

- Córka też była konsultowana w Anglii, ale nie wiemy, czy komórki nowotworowe same się wyniszczą – dodaje pani Justyna.

Rodzina żyje bardzo skromnie. Na miesiąc ma niewiele ponad 2000 złotych. Nie stać jej na rozbudowę skromnego domu, mimo że ma już trochę materiałów budowlanych.  Własny pokój i łazienka w domu najbardziej przydałyby się niewidomemu Patrykowi.

- Moim wielkim marzeniem jest, żeby wszyscy byli zdrowi – dodaje Patryk.

- Żyjemy z miesiąca na miesiąc, ale żeby coś zostawić, to nie dajemy rady. Nawet latem, z dorywczej pracy. Mąż jest wtedy z dziećmi, a ja chodzę na truskawki i wiśnie, ale to już na podręczniki trzeba odkładać - mówi pani Justyna.

- Patryk ma marzenie: mieć własny kąt i łazienkę, żeby nie musieć wychodzić i marznąć.

Chciałbym prosić o pomoc, nie dla siebie, ale dla niego. Może uda się chociaż to jego jedno marzenie spełnić – dodaje pan Sławomir.

Reporterka: Aneta Krajewska

akrajewska@polsat.com.pl