Drogowcy zabili ich biznes

Wydawali dziennie po sto obiadów, a klienci ustawiali się w kolejkach. Restauracja Sabat była dla państwa Taborskich z Książa Wielkiego spełnieniem marzeń. Lokal zapełniali klienci podróżujący drogą krajową nr 7. Dziś stoi on pusty, a małżeństwo tonie w długach. Wszystko przez urzędników, którzy z dnia na dzień odcięli ich restaurację od drogi.

- Nikt nie zapytał, czy mamy na życie, czy nasze dzieci mają jedzenie, co będzie z nami dalej, jakie mamy plany. Ktoś podjął decyzję, a ja poniosłam konsekwencje – mówi Izabela Taborska, która straciła majątek całego życia.

Izabela i Grzegorz Taborscy 8 lat temu wzięli kredyt, aby wybudować restaurację przy drodze nr 7. Interes początkowo rozwijał się doskonale.

- Ta restauracja była dla nas spełnieniem marzeń, szczególnie dla męża, który uwielbia gotować i robił to świetnie. To było całe nasze życie. Dziennie wydawaliśmy ponad sto obiadów. Tak było do 31 lipca. 1 sierpnia wydaliśmy już tylko dwa obiady – opowiada pani Izabela.

- Z miejsca, gdzie ludzie musieli wcześniej zadzwonić, żeby zająć miejsce, nagle stała się pustynia, gdzie nikt nie wjeżdżał – dodaje pan Grzegorz.

Powodem tak drastycznego spadku obrotów był remont drogi rozpoczęty w 2009 roku. Planowano jej rozbudowę i wprowadzenie szybkiego ruchu. Prace budowlane skutecznie utrudniały dojazd do restauracji Sabat.

- Przed remontem na środku jezdni była przerywana linia i szerokie pobocza. Można było do nas skręcać zarówno z jednej, jak i z  drugiej strony. W tym momencie są dwa pasy szybkiego ruchu i podwójna ciągła. Od strony Warszawy nie można do nas wjechać – mówi pan Grzegorz.

- Wisienką na torcie był znak nakazu jazdy prosto postawiony tuż przed naszym wjazdem, to całkowicie dobiło restaurację i nas – dodaje pani Izabela.

Restauracja państwa Taborskich upadła w ciągu trzech miesięcy. Brak klientów, a tym samym brak dochodów spowodował zadłużenie wobec państwa i banku. Z czasem komornik zajął restaurację i dom rodzinny państwa Taborskich.

- W restauracji pracowało 6 osób. Była pracownica w ósmym miesiącu ciąży i musiałam ją zwolnić, druga została z małym dzieckiem, trzecia z dwiema dziewczynkami – wylicza pani Izabela.

Małżeństwo ma pretensje do urzędników, że nie poinformowali ich o remoncie. Mogliby wtedy uprzedzić instytucje państwowe i bank o spodziewanych problemach finansowych i rozłożyć zobowiązania na raty. Była szansa na uratowanie majątku całego życia.

- Skoro postanowiono tak zorganizować moje życie, skoro zabrano mi dochody, to proszę przejąć moje zobowiązania i je uregulować, tak jak ja bym je regulowała, gdybym miała dostęp do drogi – mówi pani Izabela.

- Organizacja ruchu nie jest sprawą indywidualną, ja nie mam obowiązku każdego obywatela, który jest przy drodze, powiadamiać, że będę coś zmieniał. To był krótki odcinek, prawo nie nakazuje nam konsultowania z Kowalskim każdej takiej zmiany organizacji ruchu – informuje Ryszard Żakowski z krakowskiego oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad.

- Do ludzi nie dociera, że można zostać w takiej sytuacji postawionym, że się nie ma wyjścia. Bo kto normalny jest w stanie miesięcznie płacić kilkanaście tysięcy złotych zobowiązania, kiedy w kieszeni ma 50 albo 20 złotych na dzień – rozpacza pani Izabela.

O to dalsza część rozmowy z Ryszardem Żakowskim z krakowskiego oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad:

Reporterka: Ci ludzie z tego żyli...
Urzędnik: Ale mogą też robić coś innego.
Reporterka: Wzięli kredyt na tę restaurację, stracili…
Urzędnik: Ja tego nie wiem, mnie to naprawdę nie interesuje.
Reporterka: Dlaczego pana nie interesuje?
Urzędnik: Dlaczego mam zaglądać komuś do kieszeni, czy na biznes wzięli kredyt czy nie?
Reporterka: Bo przyszli do pana jako urzędnika. Między innymi za ich podatki pełni pan swoje stanowisko.
Urzędnik: Też za moje podatki tutaj się utrzymuję. Nie mówmy o podatkach, to jest śmieszny argument, to jest XIX-wieczny argument.

Państwo Taborscy zanim stracili majątek życia, zmierzyli się z kolejnym rodzinnym dramatem. Pani Izabela zachorowała na nowotwór złośliwy. Wtedy wygrała walkę z rakiem...

- Jestem po trzech operacjach, chemioterapii, długim i trudnym leczeniu. W swojej desperacji powiedziałam urzędnikowi, że jestem po chorobie, wygrałam z nowotworem i teraz zastanawiam się: po co? Po to, żeby przechodzić to wszystko... Odpowiedział: czy pani sobie myśli, że jak pani jest po raku, to ja pani pasy przemaluję? – opowiada pani Izabela.

Dzisiaj państwo Taborscy borykają się z problemami finansowymi. Nie mogą pogodzić się z faktem, że zgodnie z prawem stracili majątek całego życia.

- To jest tak, jakby ktoś zabrał mi całe życie, jakbym nie miała przyszłości, nie było jutra. Nie mogę nic zaplanować, ani pracować, ani żyć – rozpacza pani Izabela.*

* skrót materiału

Reporterka: Agnieszka Zalewska

azalewska@polsat.com.pl