Zniknęli z pieniędzmi za domy

Mieli budować szybko i tanio, a zniknęli z pieniędzmi. Tak o działalności firmy budowlanej z Gdańska mówią jej klienci. Pani Beata zapłaciła za wymarzony dom z drewna 100 tys. zł. Dostała tylko fundamenty. Pan Ryszard stracił 170 tys. zł, a pan Mirosław prawie 100 tysięcy. Prezesem firmy okazał się bezdomny, to tzw. słup.

Beata Bajor z Sępólna Krajeńskiego, Ryszard Anusiak ze Szczecina i Mirosław Kaźmierczak z Puław czują się oszukani przez firmę budowlaną.

- Byłem żołnierzem zawodowym i uległem wypadkowi. Musiałem odejść na rentę. Dostałem odszkodowanie, miałem je przeznaczyć na dom, ale pan Z. okradł mnie z tych pieniędzy i z marzeń – mówi Mirosław Kaźmierczak.

- On dzięki mojej krzywdzie polepszył sobie życie, ale jego to nie interesuje. To jest człowiek bez twarzy, serca, honoru – dodaje Beata Bajor.

Pani Beata, podobnie jak i pan Ryszard oraz pan Mirosław, szukali firmy, która zbuduje im dom. Najlepszą wydawała im się firma z siedzibą w Gdańsku. Oferowała budowę domów drewnianych w krótkim czasie i w dobrych cenach. 

- Podpisując umowę zostałem oprowadzony po zakładzie produkcyjnym. Odnosiłem korzystne wrażenie – opowiada Mirosław Kaźmierczak.

Pani Beata podpisała umowę na budowę domu dwa lata temu. Dom miał kosztować sto tysięcy złotych. Wpłaciła całość pieniędzy i czekała na zakończenie budowy. Niestety, mijały miesiące, a końca budowy nie było widać. Dziś pani Beacie pozostały jedynie wybudowane fundamenty.

- To jest ich sposób na życie. Zostałam okradziona, od początku mieli taki zamiar – twierdzi Beata Bajor. 

- Firma była założona po to, żeby oszukać, wyciągnąć od nich pieniądze. Nie budować nic, a wyciągać pieniądze. Gdy klienci naciskali, to trzeba było jechać i robić, a robiło się za darmo – mówi pan Jan, były pracownik firmy.

Dom pana Ryszarda miał kosztować ponad 200 tysięcy złotych. Mężczyzna bez wahania podpisał umowę, wpłacił 170 tysięcy złotych. Budowa rozpoczęła się, ale nigdy nie zakończyła. I co gorsza, szkielet domu został postawiony w innym miejscu. 

- Bloczki rozpadały się. Ten budynek mógłby się zawalić i wszystkie pieniądze poszłyby w błoto – opowiada Ryszard Anusiak.

Pan Mirosław za wpłacone prawie sto tysięcy złotych dziś ma jedynie niewykończony dom. Choć w ubiegłym roku firma obiecywała budowę ukończyć, to dziś wszelki ślad po niej zaginął.

- Dom został wybudowany w stanie otwartym, bez zabezpieczenia dachu. Deszcze i wichury zniszczyły dach, woda przeciekała do środka - opowiada Mirosław Kaźmierczak.

Oszukani klienci próbowali wielokrotnie kontaktować się z prezesem firmy, Tomaszem F. To z nim podpisywali umowy na budowę domu. Niestety, okazało się, że prezes jest fikcyjny, to tzw. słup. Wszystkim zarządzał Artur Z. Mężczyzna zniknął z pieniędzmi.

- Okazało się, że podpisałam umowę tak jakby z osobą bezdomną. Gdy później odwiedziłam  tę firmę, to stanął przede mną, dosłownie, w łachach prezes firmy pan F. – mówi Beata Bajor.

- On był tylko po to, żeby podpisać dokument. Spał na hali, na leki dostawał 100 złotych, do lekarza go zawieźli. Po to był – mówi pan Jan, były pracownik firmy.

Reporterka: Czy to prawda, że pan nic z tego nie miał?
Tomasz F., prezes firmy: W sumie ma pani rację.
Reporterka: De facto firmą zarządza Artur Z.?
Tomasz F., prezes firmy: Tak jest. To miało wyglądać inaczej, ale jest jak jest. To jest wegetacja.

Próbujemy odnaleźć firmę w Gdańsku i porozmawiać z Arturem Z.  Chcemy dowiedzieć się, dlaczego pobierał pieniądze, a nie zakończył żadnej budowy.

- Ja pani nie pomogę, bo tu wszyscy przychodzą i się pytają. Przychodzi listonosz, komornik, policja. Wszyscy kierują się do nas, a my Bogu ducha winni, firmy nie widzieliśmy na oczy – usłyszeliśmy pod adresem, który miał być siedzibą firmy.

Artur Z. nie odbiera telefonów, unika kontaktów. Oszukani klienci stracili dorobek życia i nie mają wybudowanych domów. Skierowali sprawę do prokuratury.

- Wszelkie przesłanki są ku temu, by twierdzić, że to oszustwo. Mechanizm polegał na tym, że pozorowało się działania na budowie, później w angielski sposób ekipa znikała, a po pieniądzach ślad zaginął – mówi Zenon Wędzicki z Prokuratury Rejonowej w Tucholi.*

* skrót materiału

Reporterka: Żanetta Kołodziejczyk-Tymochowicz

interwencja@polsat.com.pl