Bitwa o lokal pod restaurację
Pan Mariusz i pan Tomasz od 4 lat z sukcesami prowadzili restaurację w Rembertowie. 15 marca zastali na bramie do lokalu łańcuch. Zamknęła go właścicielka budynku. Zrobiła to, mimo obowiązującej do 2018 roku umowy najmu. Twierdzi, że mężczyźni zalegają z czynszem. Oni zaprzeczają. Spór powinien rozstrzygnąć sąd, ale zamiast tego, jest łańcuch. Biznes mężczyzn umiera, a straty idą w setki tysięcy złotych.
- Jesteśmy teraz na skraju bankructwa, firma jest na etapie zamknięcia, nie mamy z czego płacić leasingów – mówi pan Mariusz.
- Nie możemy tam wejść, bo boimy się, że zostaniemy zaaresztowani przez policję – dodaje pan Tomasz.
W 2009 roku mężczyźni wynajęli od Hanny R. lokal. Zgodnie z umową mieli tam prowadzić do 2018 roku restaurację. Jak twierdzą, zainwestowali w nią ponad milion zł. Interes szedł nieźle. Aż do 15 marca tego roku…
- Zostały zamknięte nam drzwi, łańcuch założony do naszej posesji, w środku zostało niezabezpieczone mięso za kilka tysięcy złotych, tak że musimy tam wchodzić - słychać na filmie, który mężczyźni nagrali podczas forsowania bramy i drzwi restauracji.
- Z początku na interwencję przyjechało dwóch policjantów, których to my wezwaliśmy. Rozcinaliśmy łańcuch na bramie, chcieliśmy, żeby wiedzieli, że to nie jest włamanie, że chcemy tylko wejść do siebie – wspomina pan Tomasz.
Wkrótce na miejsce przybyli kolejni policjanci. Łącznie przy zwykłym, cywilnym sporze, ku zdumieniu najemców, interweniowało aż ośmiu funkcjonariuszy. Przyjechali i kazali najemcom natychmiast opuścić restaurację.
- Nie wyrzucaliśmy ich, tam nie było użycia siły. W takich przypadkach policjanci nie mają takich uprawnień. Policjanci poprosili zarówno właścicielkę nieruchomości, jak i najemcę lokalu o jego opuszczenie właśnie po to, aby nie doszło do eskalacji konfliktu – informuje Mariusz Mrozek, rzecznik Komendy Stołecznej Policji.
- Była rozmowa z policjantami, że albo wychodzimy, albo nas z tej kuchni wyprowadzą – twierdzi Robert Sokolski, kucharz i świadek zdarzenia.
- To było absolutnie niedopuszczalne, dlatego że oni tam znajdowali na podstawie tytułu prawnego, który posiadali. Jeżeli właścicielka chciała ich stamtąd usunąć, to mogła to tylko i wyłącznie uczynić na drodze sądowej – uważa Krystyna Krzekotowska, ekspert ds. prawa lokalowego z Uczelni Łazarskiego.
Co jest źródłem tego konfliktu? Wszystko rozbija się o pieniądze. Restauracja jest na parterze, Hanna R. mieszka na piętrze budynku. Zdaniem najemców miała płacić za swoje media, ale nie płaciła. Dlatego z czynszu zaczęli odliczać jej opłaty.
- Zaczęła się śmiać: a co wy myślicie, że ile ja jestem winna wam? 10 000 zł? Odpowiedziałem, że za sam gaz jest 48 000 zł – mówi pan Mariusz, najemca lokalu.
- Ja uważam, że oni nie płacili czynszu i podstawą tego są dokumenty, a to, co ci panowie mówią jest dla mnie nieważne w tym momencie. To jest moja posesja, to jest moja własność – powiedziała Hanna R.
Szkopuł w tym, że pojawiają się wątpliwości, czy Hanna R. w ogóle ma prawo rozporządzać nieruchomością w Rembertowie.
- Prawdziwym właścicielem nieruchomości jestem ja, tylko przez pewne zawirowania zleciłem jej, żeby to nabyła na siebie. W każdej chwili miała mi to zwrócić. Według orzeczenia sądu, lokal powinien do mnie wrócić, tylko że ona się odwołuje – mówi pan Zbigniew, który walczy o odzyskanie nieruchomości od Hanny R.
Najemcy restauracji robią dziś wszystko, by stratni nie byli ich klienci. Przenoszą imprezy do innych lokali, by dotrzymać umów. Nie chcą odpuścić policji. Dlatego oskarżyli interweniujących funkcjonariuszy o przekroczenie uprawnień.
- Prokurator podjął już czynności w tym kierunku. Będzie wyjaśniał, czy rzeczywiście doszło do nieprawidłowej interwencji – mówi Renata Mazur, rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.
- Obliczyliśmy, że z niewykonanych usług, niepodpisanych umów mamy około 108 000 zł strat. Myślę, że do końca maja to będzie już około pół miliona zł i taki rachunek dostaną ci policjanci – zapowiada pan Mariusz, najemca lokalu.*
* skrót materiału
Reporterka: Irmina Brachacz