Kuchenka 3 razy droższa niż w sklepie!

Powiedzieli, że są z gazowni, że sprawdzają, które kuchenki są stare, bo mogą wybuchnąć - mówi pani Stanisława. 82-letnia kobieta kupiła za ponad 2 tys. zł kuchenkę gazową, która w sklepie kosztuje 700 zł! Okazało się, że sprzęt sprzedała jej prywatna firma, a nie gazownia.

Stanisława Galas mieszka razem z 59-letnim niedowidzącym synem we Wrocławiu. Była sama w domu, kiedy do jej drzwi ktoś zapukał.

- Weszli, powiedzieli, że są z gazowni, że sprawdzają, które kuchenki są stare, bo mogą wybuchnąć. I jeszcze mówił, że karę mogę zapłacić – opowiada pani Stanisława.

- Ja wyszedłem na spacer. Nie uwierzyłbym im, wiem, że gazownia nie wymienia kuchenek, niedawno nawet sprawdzali szczelność podłączeń – mówi pan Józef, syn pani Stanisławy.

- Powiedzieli, że to kosztuje 1,5 tysiąca. Nie mam tyle pieniędzy, więc zaproponowali rozłożenie na raty – dodaje pani Stanisława.

Pani Stanisława kupiła kuchenkę na raty za ponad 2 tysiące złotych. O całej sprawie powiedziała sąsiadce - pani Irenie. Kobieta sprawdziła, ile rzeczywiście kosztuje sprzęt, który kupiła starsza pani. Ten sam model kuchenki można kupić już za 700 zł.

- Dzwoniliśmy codziennie, żeby zabrał kuchenkę, bo zrezygnowałam z umowy. Codziennie wyznaczał termin, kiedy przyjedzie i się nie pokazał – mówi pani Stanisława.

- Proszę pani, to jest konkretna usługa. Mnie cena rynkowa nie interesuje. Nikt nie będzie za darmo wnosił starej kuchenki i sprzątał po klientce – powiedział przez telefon właściciel firmy, która sprzedała kuchenkę.

- To zjawisko nagminne, że zawyża się ceny kuchenek i twierdzi, że gazowania nakazała ich wymianę – twierdzi Jerzy Barański, Miejski Rzecznik Konsumentów we Wrocławiu.

Pani Stanisława przy pomocy sąsiadów odesłała kuchenkę i rozwiązała umowę. Za kuriera zapłaciła ponad 200 zł. Ponieważ firma zabrała starą kuchenkę pani Stanisławy, a starsza pani nową odesłała, nie miała na czym gotować. Kupiła zatem kolejną kuchenkę za 700 zł.

- Zapłaciłam 240 zł kurierowi i odesłałam im kuchenkę, ale nie przyjęli. Na drugi dzień kurier ją przywiózł, zapłaciłam jeszcze 80 zł za powrót – opowiada pani Stanisława.

- Ten pan twierdzi, że zostawił umowę, ale tak nie było. Nie zostawił, żebyśmy nie wiedzieli, jaki bank, żebyśmy nie mieli czasu odstąpić od umowy. Poznaliśmy bank dopiero, kiedy przyszły raty. Od razu tam zadzwoniłam – mówi Irena Eliaszczuk, sąsiadka pani Stanisławy.

Teraz starsza pani ma dwie kuchenki. Jedną zapakowaną w piwnicy za 2 tysiące i drugą za 700 złotych, której używa. Tej droższej nikt nie chce zabrać, bo właściciel firmy twierdzi, że żadnego rozwiązania umowy od pani Stanisławy nie dostał.

- Pana M. nie  było, więc nie miał kto odebrać tego awiza, ja nie jestem upoważniona – usłyszeliśmy od pracownicy firmy.

- 5 kwietnia przesyłka była awizowana, 15 kwietnia ponownie było wystawione awizo i skierowane do adresata. Oni tego nie odebrali – słyszymy na poczcie.s

- Decyduje data stempla pocztowego, ta konsumentka dokonała właściwej czynności i jest to ważne odstąpienie od umowy – mówi Jerzy Barański, Miejski Rzecznik Konsumentów we Wrocławiu.

Właściciel firmy nie zgodził się na rozmowę przed kamerą. Po naszej rozmowie obiecał, że odbierze kuchenkę od pani Stanisławy. Kobieta mówi, że obiecywał to już wiele razy. Pomoc zaoferował również rzecznik konsumentów, który chce skierować sprawę na drogę sądową.*

* skrót materiału

Reporterka: Aneta Krajewska

akrajewska@polsat.com.pl