Sparaliżowany rolnik – strzelali z LOK-u?

Strzelali z ostrej amunicji na nielegalnej strzelnicy i zniszczyli życie rolnikowi. Pan Andrzej Kępski został postrzelony, kiedy pracował w polu. Kula uszkodziła mu rdzeń kręgowy, przez co do końca życia będzie kaleką. Ćwiczenia strzeleckie zorganizowała Liga Obrony Kraju z podlubelskich Bełżyc. Na razie do winy nikt się nie przyznaje.

- Dopóki prokuratura nie weźmie sprawy w swoje ręce, nie udzielam żadnych informacji, nie odpowiadam na pytania – mówi  Janusz W., prezes Ligi Obrony Kraju w Bełżycach.

- Przez 50 lat chodziłem po dworze, a teraz się siedzi i patrzy przez okno, przykro trochę – rozpacza Andrzej Kępski, postrzelony rolnik.

Jeszcze sześć miesięcy temu pan Andrzej był zdrowym, sprawnym mężczyzną. Prowadził gospodarstwo pod Lublinem, z żoną wychowali dziewięcioro dzieci. Dziś 55-letni rolnik ogląda świat tylko przez okno. Jego życie zawaliło się w jednej chwili, 20 października 2012 roku.

- Z kolegą pojechałem w pole maliny sadzić. W pewnym momencie wyrzuciło mnie przez drzwi ciągnika – opowiada pan Andrzej.

- Został postrzelony w kręgosłup, natychmiast przetransportowano go śmigłowcem do szpitala – informuje Arkadiusz Arciszewski z Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie.

Pan Andrzej trafił do szpitala klinicznego w Lublinie. Przeszedł czterogodzinną operację usunięcia kuli z płuca. Przeżył, ale do sprawności nie wróci nigdy.

- Były poważne problemy z płucem i rdzeń kręgowy jest uszkodzony. Będzie kaleką do końca życia – mówi Urszula Kępska, żona pana Andrzeja.
- Niewładny jestem, od pępka to nie czuję już nic, nawet żołądka – dodaje rolnik.

Jakim cudem postrzelono pana Andrzeja? Okazało się, że niecały kilometr od pola pana Andrzeja, w dawnej kopalni piachu, Liga Obrony Kraju z podlubelskich Bełżyc zorganizowała sobie ćwiczenia strzeleckie. Strzelano z ostrej amunicji.

- W strzelaniu uczestniczyło 19 osób, w tym czworo dzieci. Strzelanie odbywało się w cyklach. Jak ustaliliśmy, strzały oddawali również małoletni – informuje Beata Syk-Jankowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

Problem w tym, że wyrobisko oficjalnie strzelnicą nie jest. Wszyscy jednak wiedzieli, że strzelcy z Ligii Obrony Kraju organizują tam swoje spotkania.

- Strzelali tam co tydzień lub co dwa. Jak było ciepło, to strzelali w soboty i niedziele. Nie było żadnych ostrzeżeń, że jest tam strzelnica – twierdzi Ryszard Leszczyński, świadek zdarzenia.

- W ubiegłym roku oboje żeśmy rwali maliny, kule świstały, ale nie wiedzieliśmy, że oni strzelają z ostrej amunicji – dodaje Urszula Kępska, żona postrzelonego rolnika.

- Sporadycznie jakieś informacje docierały do mnie, że na terenie prywatnym odbywają się imprezy strzeleckie, ale to sporadycznie. Może 3 razy w ciągu ostatnich kilku lat. Teren jest prywatny, nie podejmowałem żadnych działań w tej sprawie. Uważałem, że to głębokie wyrobisko po piachu spełnia warunki, żeby ta strzelnica się tam znajdowała – mówi Zenon Madzelan, wójt gminy Borzechów.

Czy ktokolwiek czuje się odpowiedzialny za tragedię, która spotkała pana Andrzeja? Sprawdzamy.

- Bardzo źle, że to się stało. Z tego, co wiem, organizator przeżywa całe to zdarzenie, to jest dla niego jakiś taki dramat życiowy – mówi Zenon Madzelan, wójt gminy Borzechów.

- Dopóki się coś wyżej nie będzie działo, to nie udzielamy żadnych informacji – słyszymy od Janusza W., prezesa Ligi Obrony Kraju w Bełżycach.

- Skoro oni to organizowali, to powinni za to odpowiadać. Oni powinni zabezpieczyć wszystko, skąd ja mogę wiedzieć, jak to się robi? – pyta właściciel terenu, na którym strzelała Liga Obrony Kraju.

Sprawą postrzału zajęła się prokuratura. Mimo iż minęło już pół roku, nikomu żadnych zarzutów nie postawiła. Wciąż czeka na opinie biegłych.

- W tej sprawie nałożyła się jeszcze kwestia długiej zimy, żeby biegli mogli wydać wiążącą opinię, muszą dokonać odstrzału amunicji w warunkach zbliżonych do tych z października ubiegłego roku – informuje Beata Syk-Jankowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

- Czekają chyba, żebym się wykończył, mieliby lżej – irytuje się pan Andrzej. Jego żona Urszula dodaje: Osobiście to nikt się nie przyzna do tego, niech jednak cała organizacja poniesie za to odpowiedzialność.

Bo sytuacja pana Andrzeja jest dramatyczna. Rodzina utrzymuje się z gospodarstwa, które spadło na barki pani Urszuli. Pan Andrzej jest sparaliżowany i wymaga stałej opieki.

- Wszystko trzeba mi przynieść, przebrać, pampersa założyć, ja sam nic nie zrobię, nawet się nie przekręcę w nocy, musi ktoś wstać w nocy – mówi pan Andrzej.*

* skrót materiału

Reporterka: Irmina Brachacz

ibrachacz@polsat.com.pl