Samobójczy krok czy zabójstwo?
Tajemnicza śmierć właściciela warsztatu samochodowego koło Radomska. Pan Marek trafił do szpitala po rzekomej próbie samobójczej. Według prokuratury próbował się powiesić, jednak pękł sznur, a pan Marek upadając doznał urazu głowy. Rodzina mężczyzny twierdzi, że wszystko zostało upozorowane. W szpitalu pan Marek zdążył powiedzieć bratu, że boi się o własne życie, bo w warsztacie groziła mu grupa mężczyzn. Kilka godzin później zmarł.
To fragment rozmowy z panem Markiem nagranej kilka godzin przed jego śmiercią:
- Co to były za typy?
- Nie wiem.
- Nie wiesz?
- Nie.
- Wysokie były?
- Kawał chłopa.
- Po co oni byli u ciebie?
- Nieważne.
- Uważam, że to na pewno nie była jedna osoba. Przyjechali i chcieli upozorować powieszenie się - mówi Tomasz Miarka. Jego 25-letni brat Marek Miarka prowadził warsztat samochodowy w miejscowości Wiewiórów koło Radomska. W lipcu 2009 roku przypadkowy klient znalazł go półprzytomnego z pętlą na szyi. Śledczy stwierdzili próbę samobójczą, ale dla rodziny pana Marka to jest najmniej prawdopodobny scenariusz.
- To jest nie do pomyślenia. On marzył o domu, chciał mieć coś swojego, syna miał, kochał go, każdą chwilę z nim spędzał – mówi Barbara Miarka, matka pana Marka.
Zdaniem śledczych mechanik przez przypadek rozbił cztery samochody klientów, przerażony kosztami naprawy postanowił popełnić samobójstwo. Sznur wisielczy nie wytrzymał ciężaru ciała, mężczyzna upadając uderzył się w głowę. Powstał krwiak, który ostatecznie był jedną z przyczyn śmierci. Rozmawiamy z Witoldem Błaszczykiem, rzecznikiem Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim.
Reporterka: Uderzenia były na potylicy lewej, ognisko, stłuczenie w okolicy czołowej lewej i prawej, złamanie kości skroniowej i potylicy… To jest cała głowa.
Rzecznik: To jest wielość urazów mechanicznych, to nie jest poobijanie.
Reporterka: Czy pana zdaniem jest możliwe, że upadając osoba uderza się w głowę z jednej strony, a obrażenia są po drugiej stronie?
Rzecznik: Tę kwestię przesądzili biegli. Uznali, że obrażenia pokrzywdzonego mają charakter urazu upadku. Biegli wykluczyli udział osób trzecich w spowodowaniu tych obrażeń.
- Gdy później przeanalizowałam te obtłuczenia i te samochody, to nie można było powiedzieć, że syn te auta rozbił. Tym mercedesem ktoś wyjechał z warsztatu, przejechał po innych samochodach, a później cofnął. Mercedes miał całkowicie zdruzgotany tył, syn wódki nie pił, celowo by go rozbił? – pyta Barbara Miarka, matka pana Marka.
Kilka miesięcy przed śmiercią mężczyzna kupił sprowadzony z Francji samochód. Zdaniem rodziny nie mógł uzyskać od pośrednika wszystkich dokumentów potrzebnych do rejestracji pojazdu, dlatego nie zapłacił całej kwoty.
To kolejny fragment rozmowy z panem Markiem nagranej kilka godzin przed jego śmiercią:
- Marek, nie powiesz mi?
- Lepiej nie gadać...
- Dadzą ci już spokój, nie przyjadą do ciebie?
- Przyjadą za tydzień.
- Musisz powiedzieć, kto to był i czym byli?
- Nieważne, nie powiem.
- Ty nie znałeś ich?
- Nie.
- Pierwszy raz u ciebie byli?
- Tak jest. I ostatni.
- Czemu ostatni?
- Bo mnie uduszą.
- Te wypowiedzi nie mogły zostać uznane za przesądzające, bądź wskazujące na działanie osób trzecich w tej sprawie – uważa Witold Błaszczyk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim.
Wątpliwości budzą okoliczności śmierci pana Marka w bełchatowskim szpitalu. Trafił tam z łódzkiej placówki.
- Doktor z Łodzi powiedział, że za trzy dni wyjdzie do domu. Na drugi dzień dostaliśmy telefon, że brat nagle stracił przytomność i na stół operacyjny go wzięli – wspomina Tomasz Miarka, brat pana Marka.
Powodem nagłego pogorszenia się stanu zdrowia był ostry krwiak podtwardówkowy, który najczęściej pojawia się tuż po silnym urazie. Potwierdza to kilka opinii lekarskich. Dyrekcja szpitala i śledczy uznali, że krwiak powstał samoistnie. Rozmawiamy z Jerzym Ogłuszką, zastępcą dyrektora ds. medycznych Szpitala Wojewódzkiego w Bełchatowie.
Reporterka: Może pacjent w trakcie pobytu spadł z łóżka albo uderzył się przypadkowo i nie zostało to zauważone?
Zastępca dyrektora szpitala: To niemożliwe w tych warunkach przestrzennych, jakie mamy, i monitorowaniu chorego. Taki krwiak powstaje również nie pod wpływem urazu, ale pęknięcia naczynia krwionośnego.
- To są przypadki kazuistyczne, niesłychanie rzadkie, zdarzające się w mniej niż procencie przypadków tego typu zachorowań – mówi dr Mariusz Głowacki, neurochirurg, adiunkt w Klinice Neurochirurgii w Szpitalu Bielańskim w Warszawie.
Pękniętego naczynia nie wykazała ani sekcja zwłok, ani wcześniejsze badania pana Marka. Dyrekcja szpitala nie ma sobie nic do zarzucenia. Mimo to, jeden z lekarzy został ukarany naganą przez Okręgowy Sąd Lekarski w Łodzi za zbyt późno podjętą decyzję o operacji pana Marka. Dla jego rodziny to za mało. Wciąż szuka rozwiązania zagadki jego śmierci.*
* skrót materiału
Reporterka: Agnieszka Zalewska