Biuro detektywistyczne vs. klientka
Barbara Miarka wynajęła biuro detektywistyczne do ustalenia, jak zginął jej syn. Zapłaciła prawie 15 tysięcy złotych i do dziś nie może się dowiedzieć, jakie czynności za tę kwotę wykonano. Okazuje się, że dyrektor biura nie ma licencji detektywistycznej i figuruje na czarnej liście pseudodetektywów Polskiego Stowarzyszenia Licencjonowanych Detektywów.
60-letnia Barbara Miarka od blisko czterech lat ma jeden cel w życiu – rozwikłać tajemnicę śmierci syna. O wątpliwościach dotyczących tej sprawy opowiadaliśmy w naszym programie pod koniec kwietnia. Przypomnijmy:
25-letni Marek Miarka prowadził warsztat samochodowy w miejscowości Wiewiórów koło Radomska. W lipcu 2009 roku przypadkowy klient znalazł go półprzytomnego z pętlą na szyi. Śledczy stwierdzili próbę samobójczą, ale dla rodziny pana Marka to jest najmniej prawdopodobny scenariusz.
- To jest nie do pomyślenia. On marzył o domu, chciał mieć coś swojego, syna miał, kochał go, każdą chwilę z nim spędzał – mówiła wówczas Barbara Miarka, matka pana Marka.
To fragment rozmowy pana Marka z rodziną nagranej kilka godzin przed jego śmiercią:
- Co to były za typy?
- Nie wiem.
- Nie wiesz?
- Nie.
- Wysokie były?
- Kawał chłopa.
- Po co oni byli u ciebie?
- Nieważne.
Wątpliwości budzą również okoliczności śmierci pana Marka w bełchatowskim szpitalu. Trafił tam z łódzkiej placówki i za kilka dni miał wyjść do domu. W drugiej dobie pobytu stracił nagle przytomność, jego stan był krytyczny. Powodem okazał się ostry krwiak podtwardówkowy, który najczęściej pojawia się tuż po silnym uderzeniu.
Rozmawialiśmy z Jerzym Ogłuszką, zastępcą dyrektora ds. medycznych Szpitala Wojewódzkiego w Bełchatowie.
Reporterka: Może pacjent w trakcie pobytu spadł z łóżka albo uderzył się przypadkowo i nie zostało to zauważone?
Zastępca dyrektora szpitala: To niemożliwe w tych warunkach przestrzennych, jakie mamy, i monitorowaniu chorego. Taki krwiak powstaje również nie pod wpływem urazu, ale pęknięcia naczynia krwionośnego.
Pękniętego naczynia nie wykazała ani sekcja zwłok, ani wcześniejsze badania pana Marka. Mimo to, prokuratura umorzyła śledztwo. Załamana matka zmarłego mężczyzny zwróciła się po pomoc do biura detektywistycznego Arkadiusza Andały w czerwcu ubiegłego roku.
- Jak przyjechał, to się tak zareklamował, że był kiedyś oficerem śledczym policji kryminalnej, a więc mu zaufałam. Mówił, że ma agencję detektywistyczną, że ma licencję – opowiada Barbara Miarka, matka pana Marka.
Okazało się, że Arkadiusz Andała jest dyrektorem biura agencji detektywistycznej, ale sam nie posiada licencji i nie może wykonywać żadnych usług detektywistycznych. Z tego powodu trafił na czarną listę pseudodetektywów Polskiego Stowarzyszenia Licencjonowanych Detektywów.
- Posiadamy informacje, że nie posiadając licencji wykonuje usługi detektywistyczne. Mało tego, posługuje się mianem detektywa, a w myśl ustawy tylko osoba posiadająca licencję może mianować się detektywem. Tak nie jest w tym przypadku – mówi Wiesław Jan Modrakowski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Licencjonowanych Detektywów.
- Nie mam licencji. Nigdy nie przedstawiam się jako detektyw. Jestem pełnomocnikiem firmy Andała Patrol. W firmie zatrudniamy paru licencjonowanych detektywów, posiadamy aktualną licencję Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, wszystko jest zgodne z prawem, legalnie – zapewnia Arkadiusz Andała, dyrektor biura detektywistycznego.
Zdaniem pani Barbary firma Arkadiusza Andały nie wywiązała się z powierzonego zadania, za które kobieta zapłaciła prawie 15 tysięcy złotych. Termin minął w marcu tego roku. Do tego czasu, zgodnie z prawem, firma ma obowiązek pisemnie przedstawić wyniki śledztwa i oddać lub zniszczyć dokumenty z danymi osobowymi. Kobieta twierdzi, że agencja nie zrobiła tego do dzisiaj.
- Zaufałam temu człowiekowi, do chwili obecnej żadnej informacji nie otrzymałam. Uważam, że oszukał mnie – mówi pani Barbara.
Arkadiusz Andała: Pani Miarka była przez nas informowana. Próbowaliśmy w różny sposób telefonicznie i osobiście.
Reporterka: Dlaczego do dzisiaj nie dostarczył pan tego sprawozdania klientce?
Arkadiusz Andała: Dlatego, że ja nie lubię działać pod presją, człowiek kupuje usługę, ale nie mnie i za żadne pieniądze nie pozwolę się obrażać.
Bez sprawozdania pani Barbara nie wie, co agencja zrobiła w ramach 15 tysięcy złotych. Policja sprawdza, czy nie doszło do oszustwa i naruszenia ustawy o usługach detektywistycznych.
- Szef firmy obiecywał, ze natychmiast skontaktuje się z pokrzywdzoną i udzieli informacji o wykonanych zadaniach. Pokrzywdzona przez pewien czas zgadzała się na ustępstwa, zgadzała się na przedłużanie terminu, był on zmieniany kilka razy. Kiedy zabrakło jej cierpliwości, złożyła zawiadomienie w tej sprawie. W chwili obecnej zostało to zakwalifikowane jako oszustwo. Sprawdzamy, czy w tym konkretnym przypadku doszło do naruszenia ustawy o usługach detektywistycznych – mówi Aneta Komorowska, rzecznik Komendy Powiatowej Policji w Radomsku.
- Za tyle czynności do wykonania to jest bardzo nieduża kwota – powiedział Arkadiusz Andała, dyrektor biura detektywistycznego. Mężczyzna nie zdradził, jakie wykonał usługi, zasłonił się tajemnicą postępowania.*
* skrót materiału
Reporterka: Agnieszka Zalewska