"Czuję się okradziona przez władze Łodzi"

Drogowcy dali im miesiąc na wyprowadzkę, po czym zburzyli dom pod budowę drogi. Pani Marta i jej brat Jarosław nie protestowali. Liczyli, że ułożą sobie życie na nowo za pieniądze z odszkodowania. Na obiecane 600 tys. zł czekają już - uwaga- prawie półtora roku! Dlaczego? Bo w Łodzi najpierw się burzy, a później sprawdza, czy wycena domu nie była za wysoka.

- Czuję się oszukana i okradziona przez władze Łodzi. Sposób w jaki jesteśmy traktowani, jest karygodny – mówi Marta Chalińska, która z bratem Jarosławem odziedziczyła dom po rodzicach. Mieszkała w nim z mężem i córką.

- Dom piętrowy, murowany, z lat 90. Około 160 metrów kwadratowych powierzchni, działka 730 metrów. Można było grilla zrobić – opowiada Jarosław Pytlach, brat pani Marty.

- Dom był postawiony w 1994 roku. Działka była w rodzinie od dobrych 70 lat, więc to nie było tak, że myśmy się dowiedzieli, że będzie droga i kupiliśmy, żeby sprzedać – dodaje pani Marta.

W 2010 roku pani Marta i pan Jarosław dowiedzieli się, że w miejscu, gdzie stoi ich dom, będzie przebiegała droga. Nie protestowali.

- Droga jest potrzebna miastu, bo odetka część miasta, która jest totalnie zapchana. Miasto nie ma obwodnicy, ma to być jej namiastka. Myśmy nie negowali tego, bo jest potrzebne, ale nie spodziewaliśmy się, że tak się to odbędzie – mówi pan Jarosław.

- Przyszły panie geodetki powołane przez zarząd dróg, podpisaliśmy umowę użyczenia, potem wydano zgodę na budowę. Mieliśmy miesiąc na wyprowadzkę. Dodam, że był trzydziestostopniowy mróz, gdzie nawet się nie eksmituje, bo jest okres ochronny, a tu miesiąc na wyprowadzkę – opowiada pani Marta.

Prawie półtora roku temu pani Marta wyprowadziła się z domu po rodzicach. Do tej pory mieszka w mieszkaniu zastępczym. Ani ona, ani jej brat nie dostali do dzisiaj żadnego odszkodowania.

- Dostaliśmy od miasta lokal zastępczy, tylko że jest to w cudzysłowie lokal zastępczy, bo ja muszę płacić 730 złotych czynszu za 28 metrów kwadratowych, więc jeszcze nabijam kabzę państwu. Jeszcze musieliśmy wpłacić 2,5 tysiąca złotych kaucji – opowiada pani Marta.

Kiedy pani Marta wyprowadziła się ze swojego domu, urząd wojewódzki powołał rzeczoznawcę. Ten wycenił nieruchomość na około 600 tysięcy. Właściciele domu od wyceny się nie odwoływali.

- Urzędnicy zapewniali, że to nie potrwa długo, bo jest specustawa i w możliwie najkrótszym terminie wypłacą pieniądze – mówi pani Jarosław.

- Pani prezydent Łodzi przysłała pismo, że wycena jest niewłaściwa, bo rzeczoznawca użył złej metodologii – dodaje pani Marta.
Prezydent Łodzi uznała, że wycena nieruchomości jest za wysoka. Odwołała się od niej do ministerstwa transportu.

- Wielka cześć i chwała, że ci ludzie bez żadnych kłótni zdecydowali się na to i wielkie przepraszam za to, że to tyle trwa.  Natomiast, jeśli chcemy sprawiedliwie i rzetelnie wypłacić odszkodowanie, to tak jak oni mają prawo się odwołać, tak samo urząd ma prawo się odwołać, pani prezydent jest do tego zobowiązana – mówi Marcin Masłowski, rzecznik prezydent Łodzi.

- W tej sprawie już dwukrotnie wypowiadało się kolegium odwoławcze, że wycena jest słuszna i nie ma przeszacowania, a mimo to miasto nie chce wypłacić pieniędzy – mówi pani Marta.

Czy nie powinno być tak, że najpierw wycenia się dom, a dopiero potem go burzy?

- Na zdrowy rozum, tak powinno być – odpowiada Marcin Masłowski, rzecznik prezydent Łodzi.

Ale tak nie jest. Domu pani Marty i pana Jarosława już dawno nie ma, a właściciele nie wiedzą kiedy i ile dostaną pieniędzy.

- Jestem bezdomna, bez pieniędzy. Czuję się okradziona, oszukana, bo inaczej tego nie mogę nazwać – podsumowuje pani Marta.*

* skrót materiału

Reporterka: Paulina Bąk

pbak@polsat.com.pl

Na koniec dobra wiadomość. Po realizacji reportażu dostaliśmy informację z ministerstwa transportu, że pani prezydent Łodzi nie miała racji i wycena jest właściwa. W ciągu czternastu dni pani Marta i pan Jarosław powinni dostać obiecane pieniądze. Sprawdzimy…