W psychiatryku za dyskusję z urzędnikiem!

Marek Litwiniak trafił do szpitala psychiatrycznego za dyskusję z urzędnikiem! Stwierdził, że „w tym kraju, aby coś załatwić, trzeba się podpalić”. To wystarczyło, by urzędnicy zaalarmowali policję, a ta lekarza. Pan Marek był wzburzony, bo jego interes zabija przebudowa ulicy Marsa w Warszawie. Zamknięto go w szpitalu psychiatrycznym na 5 dni, sąd uznał, że zrobiono to wbrew prawu.

- Marek Litwiniak walczył w swoim i naszym imieniu, protestował przeciwko ekranom akustycznym i został zamknięty w zakładzie psychiatrycznym. Był niewygodny, to trafił do psychuszki – mówi Konrad Kukułka, przedsiębiorca z ul. Marsa w Warszawie.

61-letni Marek Litwiniak, przedsiębiorca z Warszawy jest właścicielem budynku przy ul. Marsa w Warszawie. Wynajmował go różnym firmom do prowadzenia działalności. Interes przerwała warta 70 mln przebudowa najbardziej zakorkowanej wylotówki ze stolicy – właśnie ul. Marsa. 

- Walczę o poszanowanie własności. Walczyliśmy z komunizmem, żeby w Polsce szanowano własność człowieka. Jeśli mam własny plac i budynek, to urzędy powinny to respektować i dostosować budowę drogi. Tu 5 firm funkcjonowało, ale zostałem pozbawiony parkingu, nie ma dojazdu i ludzie zrezygnowali. Budynek jest bezużyteczny w tej chwili, a zarząd inwestycji dróg mówi, że tak ma być – mówi pan Marek.

Miejska spółka inwestująca w remont drogi przejęła parking przed budynkiem pana Marka, który teraz do dyspozycji ma tylko pół metra gruntu. Dodatkowo przed domem mają powstać wysokie na pięć metrów ekrany akustyczne. Zdaniem przedsiębiorcy, to oznacza dla niego całkowite bankructwo, bo trudno prowadzić interes w zasłoniętym budynku, bez parkingu i z utrudnionym dojazdem.

- Pojechałem do ministerstwa, żeby zapoznać się z aktami. Kiedy zacząłem przeglądać te niewygodne, zdjęcia robić, to zaczęło się: po co pan przeglądasz, to nie dotyczy pana. To urzędników zdenerwowało, zaczęli mnie prowokować do dyskusji, chcieli zabronić dalszego czytania. Wtedy powiedziałem, że ten miał rację, kto się podpalił pod Kancelarią Premiera, bo zainteresował media – wspomina pan Marek.

- My tylko zasygnalizowaliśmy, że pewnego rodzaju deklaracja została złożona w trakcie oglądania dokumentów. Taką wiedzę przekazaliśmy służbie, która zajmuje się bezpieczeństwem i porządkiem publicznym – mówi Mikołaj Karpiński, rzecznik Ministerstwa Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej.

- I to wystarczyło. Na drugi dzień przyjechało dwóch policjantów. Mówiłem im, że nie mam czasu, że mam interesy, że mogę pojechać z nimi pojutrze, bądź stawić się sam na komendzie za dwa dni, bo teraz mam ważne sprawy rodzinne i firmowe – dodaje pan Marek.

- W trakcie rozmowy z policjantami był bardzo pobudzony, bardzo emocjonalnie reagował i cały czas powtarzał, że być może jedynym rozwiązaniem jest właśnie to, że targnie się na swoje życie. Na miejsce został wezwany lekarz, aby stwierdzić ryzyko, czy może sobie zrobić krzywdę. Lekarz zdecydował o przewiezieniu go do szpitala – relacjonuje Mariusz Mrozek, rzecznik Komendy Stołecznej Policji.

Pan Marek trafił do szpitala psychiatrycznego w Drewnicy. Spędził tam 5 dni na oddziale zamkniętym, nie miał prawa do odwiedzin przez rodzinę. Sprawa trafiła do sądu, który uznał, że zatrzymanie pana Marka w szpitalu było bezprawne.

Sytuacją zbulwersowani są przedsiębiorcy z ul. Marsa, którzy borykają się z identycznymi problemami. Walczą o zakaz budowania ekranów przy ich przedsiębiorstwach i zapewnienie dojazdu.

- Na tym obszarze może stracić miejsca pracy około 200 osób. Mamy warunki zabudowy, chcemy się rozwijać, chcemy budować kolejne hurtownie, jednak ktoś nam podcina skrzydła. Nie wiemy, z jakiego powodu ktoś uparł się, żeby te ekrany pobudować, zasłonić nam wjazdy i doprowadzić nas do bankructwa – mówi Konrad Kukułka, przedsiębiorca z ul. Marsa w Warszawie.

Sprawa trafiła do sądu, który wydał postanowienie o wstrzymaniu budowy ekranów do czasu wydania wyroku w tej sprawie. W tym czasie zmieniły się również przepisy. Obecne ekrany akustyczne to nie jedyny sposób walki z hałasem.

- Rzeczywiście o kilkanaście procent ten ekran może być skrócony, można postawić ekrany częściowo przezroczyste. Nie ma jednak absolutnie mowy, aby odstąpić od budowy ekranów, bądź zmniejszyć ich wysokość, która teraz wynosi 5 metrów – mówi Agata Choińska-Ostrowska, rzecznik Zarządu Miejskich Inwestycji Drogowych.

Przedsiębiorcy nie zamierzają się poddać. Walczyć zamierza również pan Marek, mimo że to on do tej pory poniósł największe konsekwencje.

- W tym szpitalu to jest trauma. Ludzie są niezrównoważeni psychicznie. Jednej nocy obudziłem się, a twarz jednej pani była 7 cm od mojej twarzy. Serce mi skoczyło do gardła, a ta pani chciała się tylko przyjrzeć nowemu pacjentowi. To złamało mi całkowicie przyszłe życie, nigdy bym się nie spodziewał, że można coś takiego przeżyć w demokratycznym państwie – mówi Marek Litwiniak.

- My nie chcemy wiele, chcemy pracować, utrzymać nasze miejsca pracy. Nie żądamy pieniędzy, nie żądamy odszkodowań, chcemy tylko pracować. Jesteśmy zdrowi, młodzi i chcemy mieć to, co mieliśmy, czyli miejsca pracy w kryzysie – podsumowuje Konrad Kukułka, przedsiębiorca z ul. Marsa w Warszawie.*

* skrót materiału

Reporterka: Agnieszka Zalewska

azalewska@polsat.com.pl