Zamiast płuc, leczono kręgosłup

Zła diagnoza. W 2008 roku Ewa Scherner była okazem zdrowia. Dziś nie chodzi, ma trudności z mówieniem i kłopoty z pamięcią. Rodzina twierdzi, że pani Ewa mogła być zdrowa, ale lekarka w przychodni postawiła złą diagnozę. Uznała, że kobieta cierpi na bóle kręgosłupa, a miała ropień na płucu. Pani Ewa trafiła do szpitala bardzo późno. Po operacji doszło do zatrzymania krążenia w jej organizmie.

- Lekarka, która mnie leczyła, popełniła błąd, byłam w śpiączce i przez rok w paliatywie – mówi pani Ewa Scherner.

Pani Ewa ma 54-lata, mieszka w Puszczykowie niedaleko Poznania. Kiedy w 2008 roku źle się poczuła, trafiła do przychodni. Została przyjęta przez lekarkę Elżbietę Cz.

- Powiedziała, że na pewno to jest kręgosłup, że to od noszenia siatek latami i zaleciła leki przeciwbólowe – opowiada Rafał Scherner, mąż pani Ewy.

- Po upływie tygodnia, kiedy te dolegliwości nie ustępowały, udała się ponownie do lekarza rodzinnego. Postawiono tę samą diagnozę, otrzymywała nadal środki przeciwbólowe – mówi Sławomir Szczęsny, pełnomocnik pani Ewy.

- Po trzech dniach małżonka w bólach poprosiła, żebym zadzwonił po pogotowie. Stwierdzono ropień na płucu, przeprowadzono jego drenaż. Małżonka jest w stanie po NZK, czyli w stanie po nagłym zatrzymaniu krążenia, które miało miejsce w szpitalu po drenażu – dodaje pan Rafał.

Pani Ewa trafiła do szpitala w Puszczykowie. Była tam ponad rok. Stwierdzono u niej głębokie niedotlenienie mózgu. Kobieta przez kilka tygodni była w śpiączce.

- Jak ją obudzili, to nie potrafiła ani mówić, ani nas nie poznawała. Musieliśmy ją uczyć jak małe dziecko – opowiada pani Zofia, matka pani Ewy.

- Konsekwencje zatrzymania krążenia polegają na niedowładzie czterokończynowym, oprócz tego mamy poważne problemy o charakterze neurologicznym – informuje Sławomir Szczęsny, pełnomocnik pani Ewy.

Kobieta nie jest w stanie samodzielnie się poruszać. Ma trudności z mówieniem oraz kłopoty z pamięcią. Wymaga całodobowej opieki. Kiedy mąż jest w pracy, panią Ewą zajmują się jej rodzice.

- Robimy obiad, przewijamy ją… już nie mamy siły – mówi matka pani Ewy.

- Ja ją ćwiczę na łóżku. Nogi podnoszę do góry, przewracam na bok. Chcemy, żeby zaczęła chodzić, żeby się rozruszała. Było tak, że bez tych ćwiczeń nie umiała nawet nogi podnieść do góry – dodaje pan Marian, ojciec pani Ewy.

Pani Ewa codziennie pracuje z rehabilitantem. Rodzina uważa, że za aktualny stan zdrowia kobiety odpowiada lekarka z przychodni. Wielkopolska Izba Lekarska, do której zwróciła się rodzina nie podzieliła tego stanowiska i umorzyła postępowanie. Prokuratura natomiast miała odmienne zdanie.

- Prokurator zarzucił lekarzowi, że przeprowadził niewłaściwe badanie w momencie, kiedy przystępował do leczenia pacjentki oraz w sytuacji, kiedy pacjentka zgłaszała swój pogarszający się stan zdrowia. Nie zlecił bardziej pogłębionej diagnostyki, która miała na celu ustalenie przyczyn chorobowych – informuje Magdalena Mazur-Prus z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.

- Biegli stwierdzają istnienie związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy zaniechaniem dokonania właściwych badań diagnostycznych a skutkami w postaci obecnego stanu zdrowia pani Ewy – mówi Sławomir Szczęsny, pełnomocnik pani Ewy.

- Usłyszałem, że była źle leczona, nie było żadnej diagnozy na temat płuc, nie było żadnych badań diagnostycznych – mówi Rafał Scherner, mąż pani Ewy.

Poszliśmy do przychodni, w której pracuje Elżbieta Cz. Lekarka mówi, że pani Ewa zanim zjawiła się u niej, była u innych lekarzy, więc nie czuje się winna. Odmówiła wypowiedzi przed kamerą.

- Ja byłam jedną częścią z całego łańcucha lekarzy. Pacjentka jest niekomunikatywna,  bardzo mało mówiła. Winny jest system służby zdrowia. Najłatwiej byłoby mi zrobić wszystkie badania, ale ja muszę wybrać te, które są najbardziej istotne. Nie mogę sobie pozwolić na jakieś szerokie badania, bo NFZ mi tego nie zrefunduje. Szef mnie opieprzy, że za dużo pieniędzy idzie na badania dodatkowe – mówi Elżbieta Cz.

- Jak ona może mieć żal, że chodzi nam o pieniądze? A o co ma chodzić? Jak ona może zadośćuczynić małżonce? Nie cofnie czasu, nie wróci zdrowia, nie przyjdzie nam pomóc przy niczym – mówi pan Rafał Scherner, mąż pani Ewy.

Rodzina walczy przed sądem o odszkodowanie i zadośćuczynienie. Pieniądze bardzo by się przydały. Dom, w którym mieszka pani Ewa nie jest w ogóle przystosowany dla osoby niepełnosprawnej. W trudnych chwilach nie zostali jednak sami. Mogą liczyć na pomoc pracowników z zakładu farmaceutycznego, w którym pani Ewa pracowała razem z mężem, kiedy była jeszcze sprawną osobą.

- Robiliśmy składki, zbiórki, składaliśmy się na pampersy, na koszulę nocną, bieliznę – opowiada pan Aleksander, który pracował z panią Ewą.

- Zawsze mogę wyjść wcześniej z pracy, nikt na to krzywo nie patrzy. Koledzy pracują za mnie, sami nawet mówią: jedź, bo musisz coś tam załatwić – mówi pan Rafał.*

* skrót materiału

Reporter: Grzegorz Kowalski

gkowalski@polsat.com.pl