Zburzą jej mieszkanie, w zamian… lokal socjalny

Skandal w Gdańsku. Pani Marzena wykupiła od miasta 73-metrowe mieszkanie w starym poniemieckim domu, wyremontowała je, a teraz jest z niego wyrzucana! Miasto zdecydowało się dom wyburzyć. Matce samotnie wychowującej dziecko zaproponowano, że jeżeli zrzeknie się swojej własności, dostanie… lokal socjalny, ale i to nie jest pewne!

- To jest propozycja nie do przyjęcia. W zamian za zrzeczenie się prawa własności, oferuje się rodzinie przydział lokalu socjalnego i to nie na własność – ocenia Paweł Golcew, prawnik.

33-letnia Marzena Duszyńska z Gdańska samotnie wychowuje czwórkę dzieci. Dwoje z nich jest niepełnosprawnych. Kobieta 5 lat temu zdecydowała się wykupić w ponad stuletnim, należącym do miasta domu 73-metrowe mieszkanie na własność. Zapłaciła za nie 60 tysięcy złotych, które otrzymała z polisy.

- Kupiłam to mieszkanie z polisy po śmierci męża, który zginął w wypadku samochodowym. Wcześniej wynajmowaliśmy mieszkanie – opowiada pani Marzena.

Jej mieszkanie jest jedynym prywatnym lokalem w całym domu. Reszta lokali należy do miasta. Kobieta ma osobne wejście do domu od strony ogrodu. Nim się wprowadziła, przeprowadziła gruntowny remont. Na dowód pokazuje dziesiątki faktur.

- Remont był od podstaw: wylewki podłogowe, cała instalacja elektryczna, gazowa, okna, ściany działowe – wylicza. 

Jakież było zdziwienie pani Marzeny, kiedy  trzy lata temu dowiedziała się, że będzie musiała się wyprowadzić z własnego mieszkania. Dlaczego? Ponieważ gmina z powodu złego stanu technicznego budynku zdecydowała się na jego zburzenie. Swoich lokatorów wykwaterowała, a drzwi i okna zamurowała.

Przed kupnem mieszkania pani Marzena otrzymała od administratora budynku  reprezentującego gminę Gdańsk zapewnienie na piśmie, że dom będzie remontowany. Dodatkowo taki zapis znalazł się w akcie notarialnym. Usiłowaliśmy porozmawiać z ówczesnym administratorem nieruchomości.

- I co z tego, że zadeklarowano przystąpienie do remontu. To nie oznacza, że będzie remont. Jeżeli to się nie opłaca ekonomicznie… - powiedział Bohdan B., ówczesny zarządcą nieruchomości.

- Jest na piśmie, czarno na białym, napisane. Inaczej bym tego mieszkania nie kupiła. To jest chyba logiczne – mów pani Marzena.

Po zakupie mieszkania przez panią Marzenę urzędnicy pisemnie zezwolili na remont i przebudowę mieszkania. A teraz kobiety nikt nawet nie zapytał, czy nie zechce partycypować w remoncie budynku.  Z góry założono, że kobiety na to nie stać.

- Miasto jest gotowe ten budynek wyremontować, ale koszt jest na tyle duży, że drugi współwłaściciel - pani Duszyńska nie jest w stanie ponieść tego kosztu. A my nie będziemy remontować dla prywatnego właściciela – mówi Maciej Lisicki, wiceprezydent Gdańska.

Wiceprezydent zaproponował kobiecie, że jeżeli zrzeknie się praw własności do swojego mieszkania oraz parceli, na której stoi budynek, wówczas rozważy przydzielenie jej mieszkania, ale…  socjalnego! Dla całej rodziny przysługuje według urzędnika około 30 metrów kwadratowych. 

- Nie wiedziałam, czy mam się śmiać czy płakać po przeczytaniu tego pisma.  Mam oddać swoją własność i zostać bez niczego? A oni rozważą lokal socjalny – dziwi się pani Marzena.

Wiceprezydent Gdańska twierdzi także, że mieszkanie pani Marzeny jest niewiele warte, a stary budynek należy rozebrać. Kobieta jako współwłaściciel budynku powinna zapłacić za wyburzenie. Dlatego nie można jej przydzielić mieszkania własnościowego.  A ponieważ jej dochody nie są duże, to nie kwalifikuje się także do otrzymania mieszkania komunalnego.

- Mówimy tak: niech pani zrzeknie się udziału, a my damy lokal socjalny od gminy. Czyli dajemy jej szanse mieszkania pod dachem – tłumaczy Maciej Lisicki, wiceprezydent Gdańska.

- Nie daj Boże, żeby zrzekła się własności. Ta pani powinna dostać lokal zamienny. Ten sam metraż, własnościowy. Dom nie jest dużo warty, ale ziemia już tak – zauważa Marek Jasiński z Komitetu Obrony Lokatorów.

Dotarliśmy do byłej lokatorki domu, który ma zostać rozebrany. Kobieta mieszkała tam ponad 20 lat. Jak twierdzi, nikomu na budynku nie zależało. Miasto nie robiło w nim żadnych remontów. Tak jakby celowo chciało, aby budynek przestał istnieć.

- 20 lat temu budynek był w dobrym stanie, nie lało się, wszystko było w porządku. Nic tu nie robili, żadnego remontu. A to wystarczy ocieplić, otynkować i dach zrobić – mówi Maria Załęska,  była mieszkanka domu

- Nie wszyscy właściciele mieszkań są bogaci. Władze miasta były większościowym udziałowcem nieruchomości. To one odpowiadają za zaniedbania tej nieruchomości. Ta pani może wystąpić z roszczeniem o utratę mieszkania własnościowego – dodaje Marek Jasiński z Komitetu Obrony Lokatorów.

Na pierwszy rzut oka widać, że nikt się nie interesuje budynkiem, który w 70-ciu procentach należy do miasta. Także okolice domu zagrażają bezpieczeństwu. Wokół domu, tuż przy ulicy odkryliśmy niezabezpieczoną studnie.

Po naszej interwencji otwór stwarzający zagrożenie został prowizorycznie zabezpieczony. Miasto nadal kategorycznie odmawia wymiany mieszkania pani Marzeny na własnościowe. Rozmawiamy z Maciejem Lisickim, wiceprezydentem Gdańska.

Reporter: Czemu nie odkupicie udziałów?
Wiceprezydent Gdańska: Możemy. Mogę zadeklarować, że jeśli pani będzie chciała to sprzedać, to możemy kupić.
Reporter: Po trzech latach wreszcie pada taka deklaracja.
Wiceprezydent Gdańska: Zawsze tak mówiliśmy.
Reporter: Mam wasze pismo, z którego wynika, że nie jesteście zainteresowani kupnem.
Wiceprezydent Gdańska: Może, ale dziś zmieniam zdanie.

- Kupiłam to, żeby mieć pewność, że będę miała gdzie mieszkać z dziećmi. To jest zabezpieczenie dla dzieci, mieszkanie własnościowe. Kiedy mnie zabraknie, to coś po mnie zostanie, bo one nie mają nikogo. Jak coś się stanie, to zostaną bez niczego – mówi pani Marzena.*

* skrót materiału

Reporter: Artur Borzęcki

aborzecki@polsat.com.pl