Zmarł czekając na „pilny” zabieg

Patryk cudem przeżył wybuch kuchenki gazowo-elektrycznej. Miał ciężko poparzoną połowę ciała oraz drogi oddechowe, ale szybko wracał do zdrowia. Wypisano go nawet do domu. Niestety, kiedy wydawało się, że najgorsze już za nim, zmarł. Rodzina obwinia o to szpital w Warszawie. Patryk dostał się do niego w trybie pilnym, bo miał problemy z oddychaniem. Lekarze przez kilka dni zwlekali jednak z zabiegiem tracheotomii.

- Odprowadziłam syna na blok operacyjny, był uśmiechnięty. Powiedział, żebym poczekała na niego, a odebrałam go martwego – rozpacza Marzena Papis, matka Patryka.

Kilka zdjęć, pusty pokój i morze bólu. Tyle pozostało w domu w Dobrem pod Wilkowem po 15-letnim Patryku Papisie. Cała tragedia zaczęła się w kuchni. 5 października Patryk chciał zagotować wodę na herbatę. Gdy odpalał palnik, doszło do wybuchu.

- Patryk próbował uruchomić kuchenkę elektryczno-gazową i za pierwszym razem nie zadziałał iskrownik, a gaz leciał na niego. Za drugim razem zadziałał. Niestety, zapaliła się też bluzka na Patryku – opowiada Marzena Papis, matka Patryka.

- Stan był ciężki. Został przyjęty z oparzeniami III stopnia, poparzone było mniej więcej 45 procent powierzchni ciała: twarz, tułów, ręce, szyja, nogi i górne drogi oddechowe, wymagał intubacji. Byliśmy zadowoleni z postępów w leczeniu. W siódmej dobie Patryk został rozintubowany, nie wymagał sztucznej wentylacji. Przeszczepy skóry przyjęły się. Został wypisany do domu w stanie ogólnym dobrym - mówi Bożena Kozanecka, dyrektor ds. lecznictwa Szpitala Specjalistycznego im. L. Rydygiera w Karkowie.

Rekonwalescencję Patryka określano mianem cudu. 26 października wrócił do domu. Wydawało się, że najgorsze jest już za nim.

- Normalnie funkcjonował, sam koło siebie chodził, robił jedzenie, na dwór wychodził, sąsiedzi przecież widzieli, że spaceruje – opowiada pani Marzena, matka Patryka.

4 listopada chłopiec zaczął się uskarżać na problemy z oddychaniem. Karetka przywiozła go do szpitala w Puławach.

- Wdrożono leczenie, które wyciszyło te objawy. Mając na uwadze przebyty ogromny uraz termiczny i też niepokój ze strony chłopca, poproszono o konsultację. Nasz laryngolog wskazał potrzebę wysokospecjalistycznej konsultacji na wyższym poziomie referencyjnym – informuje Jan Krysa, zastępca dyrektora ds. lecznictwa SPZOZ w Puławach.

- Wykryto, że Patryś ma zwężenie tchawicy, najprawdopodobniej po intubacjach – dodaje pani Marzena.

Chłopiec trafił do Warszawy. Tam konsultujący go profesor skierował Patryka do szpitala specjalistycznego.

- Docelowo u Patryka miano przeprowadzić zabieg tracheotomii, który udrożniłby drogi oddechowe. Chłopiec został przyjęty przed weekendem, w trybie pilnym, co wskazywałoby na to, że zabieg powinien być wykonany jak najszybciej – mówi Agnieszka Barszcz, pełnomocnik państwa Papisów.

- Dałam wszelaką dokumentację z Puław i z Krakowa. Dostarczyłam też badanie na pendrivie z Puław, było tam nagrane, w którym miejscu jest zwężenie, jakie jest to zwężenie, żeby było szybciej, łatwiej – opowiada matka Patryka.

- Badanie nie zostało odtworzone w szpitalu, ponieważ lekarz prowadzący stwierdził, że szpital nie posiada odpowiedniego programu komputerowego, który pozwalałby na odtworzenie tego nagrania – mówi Agnieszka Barszcz, pełnomocnik państwa Papisów.

Zabieg tracheotomii wyznaczono na poniedziałek, 12.11. W sobotę, 10.11 stan Patryka się pogorszył. Chłopiec trafił na stół operacyjny.

- Napisał mi tylko „Patryk i mama”. Chuchnął mi w rękę na szczęście i dodał: Mamuś czekaj pod drzwiami na mnie. Do tej pory nie dociera, że jego nie ma – rozpacza pani Marzena.

- Naszym zdaniem zabieg tracheotomii został wykonany z dużym opóźnieniem, pomimo że chłopak został przyjęty w trybie pilnym do leczenia i zabiegu. Zabieg wykonano dopiero po kilku dniach – mówi Agnieszka Barszcz, pełnomocnik państwa Papisów.

Dlaczego tak długo zwlekano z tracheotomią? Sprawę bada prokuratura. Próbowaliśmy zapytać  o to dyrektora placówki. Ten kategorycznie odmówił rozmowy.

- Najgorsze, że po takim oparzeniu, po takich przeżyciach doszedł do siebie i normalnie funkcjonował, a w ciągu jednej minuty odszedł. Nikt nie potrafi tego zrozumieć – rozpacza Sabina Lasota, ciocia Patryka.*

* skrót materiału

Reporterka: Irmina Brachacz

ibrachacz@polsat.com.pl