Lekarze obserwowali ciążę - dziecko zmarło

Mateusz miałby dziś osiem miesięcy. Niestety, przyszedł na świat martwy. Jego rodzice winią o to lekarzy ze Szpitala Miejskiego w Sosnowcu. Twierdzą, że mimo objawów zatrucia ciąży, nie wykonano właściwych badań. Oskarżają również szpital o fałszowanie dokumentacji medycznej.

33-letnia pani Ewelina z mężem Michałem od kilku lat starali się o dziecko. Kiedy dowiedzieli się, że zostaną rodzicami, planowali rodzinny poród.

- To było dziecko wyczekiwane, utęsknione. Ciąża była wychuchana, z najmniejszymi dolegliwościami albo dzwoniłam do lekarza, albo udawałam się do lekarza – opowiada pani Ewelina.

Pod koniec października 2012 roku pani Ewelina zaczynała 9. miesiąc ciąży. Miała bardzo mocno spuchnięte nogi, dlatego pojechała do szpitala w Sosnowcu.

- Gdy lekarz zobaczył tę opuchliznę i podwyższone ciśnienie żony, to stwierdził, że jest do natychmiastowego przyjęcia do szpitala. Lekarz w karcie przy przyjęciu do szpitala wpisał długopisem „e gestosis”. Jasno wynika, że szło w kierunku zatrucia ciążowego - opowiada Michał Bednarski, mąż pani Eweliny.

- Po południu zaczął mnie boleć brzuch, nie mogłam się załatwić, czułam cały czas parcie na pęcherz. Zgłosiłam to na obchodzie, akurat był doktor Ornowski. Stwierdził, że brzuch mnie boli, bo dziecko pcha się na świat, to był 36. tydzień, dzień wcześniej miałam USG i dziecko ważyło 3700 gramów. Lekarz zlecił podanie leku, który powstrzymuje skurcze macicy, był to fenoterol w kroplówce – dodaje pani Ewelina.

Kobieta twierdzi, że w szpitalu nie wykonano jej odpowiednich badań pod kątem zatrucia ciążowego. 2 listopada została wypisana do domu. Jednak po trzech dniach trafiła na porodówkę. To wtedy rozpoczął się dramat.

- W poniedziałek rano się zaczęło. Najpierw dostałam drgawek, potem zaczęłam wymiotować, dostałam biegunki i wody mi odeszły. Zerwaliśmy się do szpitala, zrobiono mi badanie KTG, już nie czułam ruchów dziecka. Doszło do wewnątrzmacicznego obumarcia płodu. Miałam cesarskie ciecie, próba reanimacji dziecka nie udała się. Mateusz zmarł – opowiada pani Ewelina.

- Ocenę dokumentacji medycznej przeprowadzają biegli. Ja nie jestem dziś w stanie powiedzieć publicznie, że pewne mechanizmy, procedury, nie zostały dotrzymane – mówi Artur Nowak, dyrektor Szpitala Miejskiego w Sosnowcu.

Małżeństwo nie może pogodzić się ze śmiercią dziecka. Największe pretensje ma do ordynatora oddziału ginekologiczno-położniczego.

- Nie rozumiem czemu został mi podany lek (który powstrzymuje skurcze macicy – przyp. red.), po którego podaniu lekarz mi powiedział, że ciąża jest donoszona i jakbym urodziła, to nic by się nie stało. Może to był najwyższy czas, to nie był 20. tydzień, to był 36. tydzień, dziecko było w pełni rozwinięte, ważyło 3700 gramów – mówi pani Ewelina.

- To, że zginęło tętno płodu, miało miejsce poza oddziałem naszego szpitala. Pacjentka została wypisana trzy dni wcześniej z dobrostanem płodu, wszelkie badania wykazywały, że nic się złego nie dzieje. Rożne nieszczęścia dzieją się, medycyna nie jest jeszcze na tyle doskonała, żeby wszystkie wychwycić i odpowiednio reagować – twierdzi Maciej Ornowski, ordynator oddziału ginekologiczno-położniczego Szpitala Miejskiego w Sosnowcu,

Kiedy pani Ewelina opuszczała szpital 2 listopada w przekonaniu, że ciąży nic nie zagraża, nie otrzymała od razu wypisu. Ordynator otrzymał za to naganę. Później okazało się, że w dokumentacji jest informacja o badaniu KTG, które, jak mówi kobieta, nigdy nie miało miejsca.

- 12 listopada dostałam wypis. Patrzę, a okazuje się, że oni mi 2 listopada badanie robili i to badanie przeprowadzili 50 minut po tym, jak lekarz podjął decyzję, że wychodzę ze szpitala. Prokuratura to intensywnie bada, a ja jestem po konfrontacji z lekarzem, który to niby zlecił i pielęgniarką, która to badanie niby wykonała. Pielęgniarka nie była mi w stanie powiedzieć, na jakiej podstawie twierdzi, że to ja byłam – opowiada pani Ewelina.

- Opinia lekarzy i ordynatora przeczy temu wydarzeniu. Mówi, że było zupełnie inaczej, to jest zdanie przeciwko zdaniu. Ani ja, ani pan redaktor nie jesteśmy w stanie tego ocenić dopóki nie będzie w tej sprawie wyników śledztwa prokuratury – mówi Artur Nowak, dyrektor Szpitala Miejskiego w Sosnowcu.

Prokuratura Rejonowa w Sosnowcu sprawą zajmuje się od listopada. Są pierwsze opinie biegłych, jednak śledczy nie ujawniają szczegółów.

- Jest taka potworna tęsknota, złość i żal. Złość, bo brakowało tak niewiele – mówi pani Ewelina.*

* skrót materiału

Reporter: Grzegorz Kowalski

gkowalski@polsat.com.pl