Kryminalna zagadka Wilanowa

Profesor Krzysztof Osuch miał 50 lat. Był naukowcem. Przez wiele lat żył i pracował w RPA, gdzie zajmował się fizyką ciała stałego. Kiedy wrócił do Polski w 2005 roku, doszło do tragedii. Zmasakrowane ciało pana Krzysztofa zostało znalezione w warszawskim Wilanowie. Pierwsza hipoteza śledczych zakładała, że zgon powstał na skutek pogryzienia przez psa. Okazało się, że był to postrzał. Sprawa została umorzona, a sprawca niewykryty.

Krzysztof Osuch miał 50 lat. Był naukowcem. Przez 17 lat żył i pracował w RPA. Zajmował się fizyką ciała stałego. Gdyby żył, jego odkrycia mogłyby zrewolucjonizować świat.


- Zajmował się projektowaniem nowych materiałów. Udało się wytworzyć z materiałów niemagnetycznych materiały magnetyczne - mówi prof. Bronisław Pura  z  Politechniki Warszawskiej.


- Jego prace z fizyki zostały zaliczone do 10 najlepszych na świecie - mówi Józef Osuch, ojciec pana Krzysztofa. 


Jesienią 2005 roku profesor Osuch podjął decyzję o powrocie do Polski. Otrzymał etat na Politechnice Warszawskiej. Wygłosił kilka pierwszych wykładów. Niebawem miał sprowadzić do kraju swoją żonę i dzieci. 7 listopada 2005 r. jego plany zostały jednak brutalnie przerwane.


 - Ciało syna leżało w  rowie, na wprost bramy – mówi pan Józef.


-  Wersja pierwsza zakłada, że syn został zagryziony przez psa - mówi Maria Osuch, matka pana Krzysztofa.


- Jeśli ktoś kiedykolwiek spotkał się z atakiem psa, to wie, jakich obrażeń doznaje człowiek. To są obrażenia rąk, pogryzione ręce, porwane ubranie, nogawki, poranione nogi, tutaj takich śladów absolutnie nie było – mówi Bogdan Borkowski, pełnomocnik rodziny Osuchów.


- To było tragiczne, że przyjęcie  wersji  o psie  wyłączyło po prostu dochodzenie -  mówi prof. Bronisław Pura  z  Politechniki Warszawskiej.


- Poszukiwania psa trwały trzy  dni. Wyciągnięto z budy, zabrali go do schroniska i tam dokonywali badań - opowiada pani Maria.

- Prokurator tym tropem w ogóle nie poszedł. Nie badał tego tropu. Był biegły. On się pomylił! - mówi Paweł Wierzchołowski  z Prokuratury Rejonowej  Warszawa - Mokotów.


- Trudno mi wytłumaczyć. Nie znam poziomu umysłowego tych osób, które prowadziły oględziny, ale śledztwo  nie było prowadzone prawidłowo - mówi prof. Brunon Hołyst, kryminolog.


- Ten pies został przez policję zatrzymany, natomiast już 10 listopada wiedzieliśmy, jaka była przyczyna śmierci. Był to postrzał - mówi Paweł Wierzchołowski  z Prokuratury Rejonowej  Warszawa - Mokotów.


Trzy dni po śmierci pana Krzysztofa, przeprowadzono sekcję zwłok. W jej wyniku okazało się, że naukowiec zginął od strzału w głowę. Do zabójstwa użyto pistoletu domowej produkcji. Wcześniej profesor został brutalnie pobity.   Kolejną hipotezą śledczych był napad rabunkowy.


- Znaleziono portfel. Portfel nie był skradziony. Telefonu nie było. Policja pomyliła numery. Nasłuch prowadzili w związku z innym aparatem telefonicznym -  mówipan Józef.


- Zawsze możemy gdybać, że ten telefon przejął sprawca i potem go sprzedał, ale nigdy absolutnej pewności w tym zakresie nie będziemy mieli - mówi Paweł Wierzchołowski  z Prokuratury Rejonowej  Warszawa - Mokotów.


- Do bilingów policja wróciła dopiero po 2 latach, kiedy już wszedł przepis, że bilingów się nie trzyma dłużej niż 2 lata – mówi pan Józef.


W trakcie śledztwa okazało się, że rodzice Krzysztofa Osucha pozostają w konflikcie z jednym z sąsiadów. Swoimi zeznaniami przed sądem ojciec naukowca uniemożliwił mu przejęcie w Wilanowie cennego gruntu. Na jaw wyszła też toczona przez Osuchów od wielu lat wojna o spadek. Śledztwo zaczęło coraz bardziej się komplikować.


- Gdyby on nabył tę działkę, zgodnie z wnioskiem skierowanym do sądu, to zyskałby około miliona złotych. W jego mniemaniu on tę kwotę utracił – mówi pan Józef.


- To jest głupota! Głupota coś takiego stwierdzić. Ja nikogo tu nie uderzyłem, a iść kogoś zabić? -  mówi sąsiad rodziny zamordowanego pana Krzysztofa.


- Na jakiś czas przed zabójstwem syna, mąż otrzymał telefon od nieznanego mężczyzny wówczas z pogróżkami pozbawienia go życia – mówi pani Maria.


- „Ty k…., tutaj cię zatłukę” -  w ten sposób powiedział. Raz był ten incydent – mówi pan Józef.


- Policja ustaliła, że telefon ten wykonał Krzysztof F.,  na zlecenie Zofii M., mojej siostry….- mówi pani Maria.


- Parę lat wcześniej nakłaniała sąsiadów, że im postawi wódkę i żeby mnie pobili. Mogła zlecić pobicie, czy też nawet zabicie mnie, a mogła zaistnieć pomyłka - mówi pan Józef.


W marcu 2011 roku prokuratura umorzyła śledztwo z powodu niewykrycia sprawców. Rodzina pana Krzysztofa odwołała się od decyzji. Kilka miesięcy później sąd odrzucił jednak zażalenie państwa Osuchów. Uznał, że prokuratura zrobiła wszystko, co w jej mocy, aby wyjaśnić sprawę.


- Sąd dysponował aktami sprawy i rozpoznając zażalenie uznał, że nie zasługuje ono na uwzględnienie -  mówi Agnieszka Domańska, rzecznik prasowy  Sądu Okręgowego w Warszawie.


Po naszej wizycie w prokuraturze jej szef wystosował do nas pisemne oświadczenie. Oto fragmenty:


 „(…) W pierwszych godzinach i dniach po zdarzeniu (…) zabezpieczano ślady i dowody. Nie można zatem twierdzić, że czas ten został stracony. (…) fakt zatrzymania przez policjantów psa nie miał żadnego wpływu na dalszy tok postępowania. Telefon Krzysztofa Osucha został odnaleziony w maju 2006 r. (…) Błąd w postanowieniu prokuratora o żądaniu przekazania rejestru połączeń telefonicznych (…) nie miał, więc żadnego wpływu na poszukiwania zaginionego telefonu.”


- Nie dziwi mnie to, że broni instytucji na czele której stoi, ale śledztwo zostało po prostu zaniedbane od samego początku – mówi  Bogdan Borkowski, pełnomocnik rodziny Osuchów.


-  Mam nadzieję, że stanie się  cud i dowiemy się, kto jest sprawcą tego mordu - mówi pan Józef. *

*skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl