Pod opieką przedszkolanki, mógł umrzeć

Syn pani Maryli Gąski, Aleks 1 marca 2011 roku uległ poważnemu wypadkowi w przedszkolu. Mimo objawów chłopca, przedszkolanki nie wezwały pogotowia, tylko panią Marylę, twierdząc, że chłopiec zachowuje się dziwnie. Jak okazało się, chłopiec miał krwiaka w głowie. Gdyby Aleks trafił pod opiekę lekarską 15 minut później, nie dałoby się go uratować.

Aleks ma 7 lat. Dla swojej mamy Maryli jest całym światem. Dwa lata temu o mało go nie straciła.


-  Najgorszy był pierwszy tydzień po tym wypadku jak dziecko było w śpiączce. To była taka po prostu niepewność, nie można było z dzieckiem być, nie można go było przytulić. Tylko trzeba było czekać na to,  jak on będzie wybudzony. Najgorsze jest to czekanie właśnie – mówi Maryla Gąska, matka Aleksa.


Ta dramatyczna historia zaczyna się 1 marca 2011 roku. Tego dnia pani Maryla jak zwykle odprowadziła synka do jednego z warszawskich  państwowych przedszkoli. Kilka godzin później odebrała telefon.


- Dzwoniła przedszkolanka i poinformowała mnie tylko o tym, że dziecko upadło, przewróciło się, spadło, nie wiadomo, co się stało, ale żeby przyjść go zabrać, bo on się dziwnie zachowuje -  mówi Maryla Gąska, matka Aleksa.


Pani Maryla po kilku minutach dotarła do przedszkola. To, co zobaczyła mocno ją zszokowało.


- Przedszkolanka przyniosła mi dziecko na rękach, bo ich sala była na piętrze, zniosła mi na parter dziecko na rękach i powiedziała, że on śpi. Nie reagował na mój głos, na mój dotyk, na to, że ja krzyczałam do niego po imieniu, nie było żadnej reakcji.  Mnie to zaskoczyło, że one powiedziały, że on śpi, gdy dziecko było już nieprzytomne – mówi  Maryla Gąska, matka Aleksa.


Z nieprzytomnym dzieckiem na ręku, pani Maryla zażądała wezwania karetki. Aleksa przewieziono do szpitala. Po badaniu tomografem od razu trafił na stół operacyjny.


-  Tu chodziło już tylko o minuty, tak jak właśnie po operacji pani doktor mi powiedziała: 15-20 minut dłużej i niestety, nie dałoby się nic zrobić. Mój syn miał wykonaną trepanację czaszki, usunięto krwiaka mózgu wielkości pięści i usunięto kość, bo jego kość była rozsypana w drobny mak, popękana, tak że nie dało się tej kości uratować - mówi  Maryla Gąska, matka Aleksa.


Aleks przez kilka dni był w śpiączce. Po wybudzeniu przez kilka tygodni chłopiec zmagał się z niedowładem ręki i nogi. W sierpniu 2011 roku wszczepiono mu sztuczną kość. Co tak naprawdę zdarzyło się w przedszkolu? Pani Maryla twierdzi, że to długo pozostawało tajemnicą.


-  Osobiście dowiedziałam od syna jak został wybudzony ze śpiączki, że  kolega go zepchnął -  mówi  Maryla Gąska, matka Aleksa.
- Poszliśmy na plac zabaw i poszedłem na taką zabawkę i kolega  mnie popchnął, i spadłem – mówi Aleks, który  uległ wypadkowi w przedszkolu.


Pani Maryla nie może darować przedszkolance, że ta nie wezwała od razu pogotowia. Dlaczego tak się stało?


- Objawy były w momencie,  kiedy  wzywałam karetkę – mówi przedszkolanka,  która zajmowała się Aleksem w dniu wypadku.


 Reporter:  Aleks twierdzi, że on płakał, że go bolała głowa, że mówił, że go boli.


 - Tak, ale on wielokrotnie symulował, on kiedyś na moich oczach przewrócił się na trawie, przewrócił się na dywaniku, on płakał bez powodu, po prostu lubił zwracać na siebie uwagę – mówi  przedszkolanka,  która zajmowała się Aleksem w dniu wypadku.


-  Przecież to dziecko musiało strasznie płakać i to nie zrobiło na nich wrażenia,  bo wygłupia się, udaje?  Nie mieści mi się w głowie takie zachowanie tych pań -  mówi Maryla Gąska, matka Aleksa.


Sprawą wypadku zajęła się prokuratura. Ta nie miała wątpliwości o winie przedszkolanki.


-  Prokurator przedstawił  opiekunce dziecka zarzut niewłaściwej opieki nad dzieckiem, w  wyniku czego doszło do narażenia dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia.  Opiekunka nie przyznała sie do zarzucanego jej czynu i złożyła obszerne wyjaśnienia – mówi Dariusz Ślepokura, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie.


W lipcu 2011 do sądu trafił akt oskarżenia przeciwko przedszkolance. Kilka tygodni temu zapadł wyrok.


-  Sąd warunkowo umorzył postępowanie na okres dwóch lat,  a także zobowiązał oskarżoną do wpłaty 1000 złotych,  tytułem częściowego naprawienia szkody.  Zdaniem prokuratury taki wyrok jest zbyt mały  do wagi czynu, stąd też chcemy sie zapoznać z uzasadnieniem wyroku- mówi Dariusz Ślepokura, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie.


-  Myślałam, że chociaż padnie słowo przepraszam, że przyjdzie ta przedszkolanka, powie: „przepraszam,   stało się jak stało, nie dopilnowałam,  nie pomyślałam”. A tu nic, kompletnie nic, żadnych wyrzutów sumienia, żadnej skruchy - mówi Maryla Gąska, matka Aleksa.


Od wypadku minęły już ponad dwa lata. Do dziś nikt nie czuje się jednak winny. Nikt też oficjalnie nie chce komentować sprawy.

- Mam tylko nadzieję, że ta pani ma sumienie i może wreszcie przyzna się do błędu, może wreszcie przeprosi moje dziecko,  za to co się stało i zrozumie,  że jednak jest jej wina - mówi Maryla Gąska, matka Aleksa. *

*skrót materiału

Reporter: Irmina Brachacz

ibrachacz@polsat.com.pl