Nie mogła urodzić, cesarki nie było

Dziecko zmarło, a matce ratowano życie wycinając macicę – tak zakończył się dla pani Natalii poród w szpitalu w Lesznie. Kobieta twierdzi, że nie była w stanie urodzić siłami natury, bo jej syn był zbyt duży. Nie rozumie, dlaczego lekarze nie zdecydowali się na cesarskie cięcie. Gdy mały Bartuś przyszedł na świat, dostał zero punktów w skali Apgar. Zmarł cztery miesiące później.

Trzy lata temu Natalia Woźna z Wielkopolski była szczęśliwą 22-letnią kobietą. Razem z narzeczonym Przemysławem planowali wspólną przyszłość. W 2010 roku na świat miało przyjść ich pierwsze dziecko.

- Co miesiąc chodziłam do lekarza, ciążę przechodziłam bardzo dobrze, miałam dobre wyniki, nic mi nie dolegało. Myślałam, że będzie wszystko w porządku – opowiada pani Natalia.

W lutym 2010 roku kobieta trafiła do szpitala w Lesznie. Tam zaczął się poród.

- Dali mi kroplówkę na wywołanie porodu, dostałam rozwarcia, skurczy, zaczęłam rodzić, ale nie potrafiłam, bo dziecko było za duże. Bartuś ważył 4,440 kg i miał 64 cm długości. Gdy go w końcu wyciągnęli, pielęgniarki rzuciły mi go na piersi, ale on nie płakał. Pytałam, dlaczego nie płacze? Mówiły, nie martw się, on zaraz będzie płakał, wzięły go do sali obok, ale dalej nie słyszałam płaczu – wspomina pani Natalia.

- W dniu porodu dostałem telefon, żeby jak najszybciej przyjechać do szpitala, bo sytuacja jest ciężka – dodaje Przemysław Urbaniak, ojciec Bartusia.

Bartuś nie oddychał, otrzymał zero punktów w skali Apgar. Po trudnym porodzie, stan pani Natalii również był bardzo poważny. Kobieta musiała podjąć dramatyczną decyzję.

- Doktor dał mi do podpisania zgodę na usuniecie macicy. Powiedział, że jest ze mną strasznie źle, że albo usunął mi macice, albo umrę. Podpisałam tę zgodę – mówi pani Natalia.

Dziecko zostało przewiezione do kliniki w Poznaniu. Po kilku tygodniach zostało wypisane. Rodzice Bartusia mieli nadzieję, że najgorsze już za nimi. Niestety, w czerwcu 2010 roku chłopczyk zmarł.

- Pękło mi serce… ja malutkiego znosiłem do karetki na rekach, jak zmarł – wspomina pan Przemysław, ojciec Bartusia.

Na zlecenie prokuratury biegli sporządzili opinię. Stwierdzili, że akcja porodowa była przeprowadzona nieprawidłowo.

- Z uwagi na wielkość płodu ta akcja porodowa powinna się zakończyć cesarskim cieciem, a nie siłami natury – mówi Agnieszka Wiese, prawnik z kancelarii reprezentującej rodziców Bartusia.

- My to nazywamy błędem w sztuce lekarskiej i na tej podstawie postawiliśmy lekarzowi zarzut narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu pokrzywdzonej oraz dziecka – informuje Magdalena Mazur-Prus, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.

- Lekarz nie przyznaje się do winy, kwestionuje swój udział, swoją odpowiedzialność w tym zdarzeniu – mówi Agnieszka Wiese, prawnik z kancelarii reprezentującej rodziców Bartusia..

Chcemy poznać stanowisko lekarza, Tomasza A. Prosimy o wypowiedź przed kamerą. Mężczyzna odsyła nas jednak do rzecznika szpitala. Na wypowiedź zgodził się Piotr Jeske, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Lesznie.

Reporter: Prawie umiera kobieta, po kilku miesiącach umiera dziecko i pan mówi, że nie ma potrzeby rozmawiania z lekarzem, który wtedy był przy porodzie?
Dyrektor szpitala: U nas w szpitalu często umierają ludzie i ja nie rozmawiam z każdym lekarzem na temat śmierci każdego pacjenta, który u nas umiera.
Reporter: Dlaczego dziecko zmarło, a kobiecie wycięto macicę?
Dyrektor szpitala: To proszę się odwołać do opinii biegłych.
Reporter: Opinia biegłych, przynajmniej ta, którą dysponujemy, z marca tego roku mówi, że niezbędne było wykonanie cesarskiego cięcia. Dlaczego więc nie zrobiono cesarki?
Dyrektor szpitala: Nie wiem, nie pracowałem wtedy w szpitalu.

Rodzice Bartusia nie mogą pogodzić się ze śmiercią syna. Przyznają, że cały czas wracają wspomnienia.

- Zastanawiam się co by było gdybym nie poszła rodzić do Leszna. Może teraz by biegał? Grał w piłkę? Czuję pustkę. Miałam dziecko, a już go nie ma i nikt nie jest w stanie mi go wrócić. Mogę jedynie odwiedzić go na cmentarzu i pomodlić się. Nic więcej – rozpacza pani Natalia, mama Bartusia.*

* skrót materiału

Reporter: Grzegorz Kowalski

gkowalski@polsat.com.pl