Lekarze zlekceważyli objawy?

Dlaczego niespełna 21-letnia Anna Ruda z Wrocławia nie żyje? Czy lekarze zlekceważyli objawy? Te pytania zadają sobie zrozpaczeni rodzice kobiety. Pani Anna przez trzy dni walczyła z bardzo silnym bólem brzucha. Szukała pomocy w szpitalu, później u lekarza rodzinnego i doktora z całodobowej opieki medycznej. W końcu na ratunek było już za późno…

- Sanitariusz i pielęgniarka włożyli jej maskę tlenową i wtedy Ania zaczęła umierać. Źrenice się jej rozszerzyły. Lekarz przybiegł na salę i mówi do mnie: to pani nie wie, że pani córka jest ciężko chora – wspomina Elżbieta Ruda, mama pani Anny.

Anna Ruda od dziecka chorowała na cukrzycę. 14 lipca w niedziele źle się poczuła, zaczął ją boleć brzuch. Ojciec zawiózł ją do szpitala przy ulicy Koszarowej we Wrocławiu. Tam, według rodziny, stwierdzono jedynie zatrucie i panią Annę odesłano do domu.

- W domu Ania zaczęła wymiotować. Zadzwoniliśmy na pogotowie. Powiedzieli, że będziemy czekać  4 godziny i nie przyjedzie lekarz, tylko sanitariusz. Poradzono nam, żebyśmy się zgłosili do szpitala na Koszarową. Lekarz zrobił jej EKG serca, zbadał, wypisał zastrzyk przeciwbólowy i powiedział, że to jest bakteria żołądka. Dwie tabletki i jej przejdzie, że jego mama też to ma – opowiada  Elżbieta Ruda, mama pani Anny.

W poniedziałek 21-latka już po wizycie na ostrym dyżurze nadal czuła się źle. Jej rodzice poprosili o pomoc lekarza rodzinnego z pobliskiej przychodni.

- Zadzwoniłam do doktor Faligowskiej i mówię, że Ania była zarejestrowana na godzinę16.45, ale nie jest w stanie przyjechać do przychodni, więc proszę o wizytę domową. A ona do mnie, że jak ja sobie to wyobrażam, że zostawi pacjentów? Ja na to, żeby przyjechała, jak skończy. Odpowiedziała, że jak skończy, to jedzie do domu – twierdzi Elżbieta Ruda, mama pani Anny.

- Jedyną słuszną decyzją w dniu, kiedy matka Ani do mnie zadzwoniła było jak najszybciej skierować ją do szpitala w celu rozpoznania i leczenia. I ja w poniedziałek kazałam im tak postąpić – zapewnia Urszula Faligowska, lekarz rodzinny.

- Pani doktor teraz powie wszystko na swoją obronę, ta wizyta zajęłaby jej 5 minut – mówi Elżbieta Ruda, mama pani Anny.

Zdesperowani rodzice w poniedziałek wieczorem wezwali do domu lekarza z całodobowej opieki medycznej ze szpitala przy ulicy Koszarowej. Lekarz panią Annę zbadał, ale także nie skierował do szpitala.

- Zasugerowałam lekarzowi: panie doktorze, może szpital, może jakaś kroplówka, a on na to, że córka bardzo dobrze wygląda i nie ma takiej konieczności. Podał jej zastrzyk przeciwbólowy. Następnego dnia ponownie zadzwoniłam do przychodni i mówię do doktor Faligowskiej, że ja już nie proszę, tylko żądam wizyty – opowiada Elżbieta Ruda, mama Anny.

- Uszom własnym nie wierzyłam, że ona nie jest jeszcze w szpitalu, bo poprzedniego dnia tłumaczyłam, dlaczego musi tam trafić. Wzięłam za słuchawkę i zadzwoniłam do pogotowia. Powiedziałam, że tam jest dziewczyna, która czwartą dobę wymiotuje, a ma cukrzycę insulinozależną – mówi Urszula Faligowska, lekarz rodzinny.

Po panią Annę przyjechała karetka pogotowia, która zabrała ją do szpitala. Kobiety nie udało się jednak uratować. Zmarła we wtorek wieczorem.

Reporterka: Badało ją dwóch lekarzy…
Urszula Faligowska, lekarz rodzinny: Ale ja nie wiem, czy oni wiedzieli, że ona ma cukrzycę.
Reporterka: Wiedzieli, bo to jest w dokumentach, w ich wywiadzie.
Urszula Faligowska, lekarz rodzinny: No, to wiedzieli. Nie wszyscy wiedzą wszystko, trzeba raz w życiu zobaczyć, na czym polega leczenie cukrzycy insulionzależnej przy powikłaniu. 
Reporterka: Ale ci rodzicie byli na ostrym dyżurze, wezwali lekarza, oni coś próbowali robić.
Urszula Faligowska, lekarz rodzinny: Ta dziewczyna miała bóle miesiączkowe i to pewnie było przyczyną nieprawidłowego rozpoznania. Lekarze zwracali uwagę na bóle miesiączkowe, a nie na inną, istotną sprawę, jaką jest cukrzyca.

- Jest nam bardzo przykro z powodu śmierci pacjentki, musimy poczekać na sekcję zwłok, bo tak naprawdę nie wiemy, co się stało – mówi Urszula Małecka, rzecznik Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego przy ul. Koszarowej we Wrocławiu.

Sprawą śmierci pani Anny zajęła się wrocławska prokuratura. Jej rodzice chcą dowiedzieć się, kto jest winny śmierci ich dziecka.

- Boję się, że sprawa się rozmyje, rozejdzie po kościach. My nie mamy dziecka… Oni nie wiedzą, jaki to jest ból. Z tym trzeba żyć – rozpacza Elżbieta Ruda, mama pani Anny.*

* skrót materiału

Reporterka: Aneta Krajewska

akrajewska@polsat.com.pl