Komis pełen skradzionych aut

Komis w Bielsku Podlaskim sprzedawał skradzione auta! Poszkodowanych jest ponad 50 osób. Gdy sprawa wyszła na jaw, kupujący zostali bez samochodów oraz pieniędzy. Śledztwo trwało aż 6 lat. W tym czasie właściciele komisu wyzbyli się swojego majątku - mówią oszukani klienci.

Poszkodowani kupili samochody kilka lat temu w komisie Sławomira J. w Bielsku Podlaskim. Później stracili zarówno auta, jak i pieniądze. Bezskutecznie czekają na ich zwrot.

- Straciłem w komisie J. około 40 tys. zł, kupiłem kradziony samochód – mówi jeden z poszkodowanych. 

- My zapłaciliśmy 37,5 tys. zł – zdradza Jerzy Kalinowski, poszkodowany przez komis. 

- To jest mała miejscowość, wszyscy się znamy, a oni nas zrobili – dodaje Tomasz Czyżyk, poszkodowany.

Sławomir J. prowadził komis z ojcem i bratem. Sprzedawał samochody sprowadzone z Belgii i  Holandii. Dziś poszkodowanych przez jego komis jest ponad 50 osób. Jak się okazało, samochody były kradzione. Kiedy sprawa wyszła na jaw, nowym właścicielom auta pozabierano.

- Jeździłem tym samochodem ponad rok, przyszli do pracy panowie w czarnych okularach, sekretarka zaczęła płakać, że dyrektora zamykają, nieprzyjemności kupa. Panowie zabrali samochód – opowiada Wincenty Proszczuk, poszkodowany przez komis.

- Samochód przeszedł wszystkie badania, sprawdzał go diagnosta, a potem okazało się, że zostały przebite numery na ścianie grodziowej – mówi Tomasz Czyżyk, poszkodowany przez komis.

- Kto by sprowadzał samochody, gdyby wiedział, że były kradzione? To ci, którzy wozili te samochody wprowadzili nas w błąd. My jesteśmy poszkodowani jeszcze bardziej niż tamci. 20 samochodów takich wjechało – twierdzi Ignacy J., jeden z oskarżonych o handel kradzionymi samochodami.

Jak wyglądał cały proceder? W Belgii albo Holandii kradziono samochód. Jednocześnie kradziono dowód rejestracyjny innego auta. Marka i model w skradzionym dowodzie rejestracyjnym musiały zgadzać się ze skradzionym samochodem. Potem przerabiano numery nadwozia VIN skradzionego samochodu tak, żeby odpowiadały numerowi w dowodzie rejestracyjnym.

- Oni wiedzieli, że to są samochody kradzione. Na jednych dokumentach jeździły dwa samochody: jeden w Polsce, drugi w Belgii – mówi Tomasz Czyżyk, poszkodowany przez komis.

- Wszystko działo się w komisie, podstawiano nam umowę do podpisu z pierwszym właścicielem. Czyli, że kupujemy od Belga. Powiedzieli, że tak robią , żeby uniknąć podatków. Kwota już była wstawiona – opowiada Jerzy Kalinowski, poszkodowany przez komis.

- Wyciągali druk z szuflady in blanco i wypełniali przy kliencie. Za Belga sami podpisywali albo klient. Ja zażądałam faktury VAT – dodaje Wincenty Proszczuk, poszkodowany.

Mimo, że poszkodowani mają nakazy zapłaty, na zwrot pieniędzy niestety nie mogą na razie liczyć. Do zwrotu jest kilka milionów złotych, ale zarówno  Sławomir J., jego brat, jak i ojciec nie mają nic, co mógłby zająć komornik.

- Nie wiem, dlaczego ich majątek nie został od razu zabezpieczony. W dniu zabrania nam samochodów mieli mieszkania, place budowlane. Wszystkiego się wyzbyli. Najpierw zrobili rozdzielczość majątkową, później przepisali na rodzinę, osoby trzecie, a potem zostało to sprzedane – mówi Tomasz Czyżyk, poszkodowany.

Po 6 latach sprawa karna trafiła wreszcie do sądu. Oskarżeni zostali zarówno Sławomir J., który wyjechał do Stanów Zjednoczonych, jego brat Wojciech J., jak i ich  ojciec Ignacy J. Nikt nie przyznaje się do winy. A poszkodowani przez nich ludzie na swoje pieniądze mogą się nigdy nie doczekać.

- Postawiono 47 zarzutów, oskarżeni są o paserstwo, oszustwo i fałszowanie dokumentów. W sprawie pokrzywdzonych jest 56 osób – informuje Mirosława Mironiuk z Sądu Rejonowego w Bielsku Podlaskim.

- Watro oszukiwać w Polsce, bo nie ma żadnych konsekwencji, jak w przypadku J. Wszystkie pieniądze, które zarobili na ludziach, zostały dla nich. Jedno proste pytanie: gdzie są te pieniądze? – pyta Jerzy Kalinowski, poszkodowany przez komis.*

* skrót materiału

Reporterka: Aneta Krajewska

akrajewska@polsat.com.pl