Na bruk z adoptowanymi dziećmi

Oddał siostrze dom, a ona wyrzuca na bruk jego rodzinę. Pan Marek przepisał budynek przed rozwodem, gdy przechodził załamanie psychiczne. Dziś chciałby nadal mieszkać w nim ze swoją byłą żoną i adoptowanymi dziećmi. Jego siostra ma jednak inne plany, a prawo jest po jej stronie.

- Ja jestem ciocia przyszywaną, ani z krwi, ani z kości. Nie mam żadnej moralnej odpowiedzialności za nich – mówi o dzieciach pana Marka jego siostra.

Państwo Woźniakowie mieszkają w małej miejscowości Samice niedaleko Skierniewic. Kiedy 33 lata temu pan Marek ożenił się, zamieszkał z żoną w domu swoich rodziców.  Do pełni szczęścia brakowało im tylko dzieci. 23 lata temu adoptowali Dorotę, a 3 lata później Jarka.

- Wiedziałam, że mąż nie może dzieci mieć, prosiłam żebyśmy zaadoptowali. Najpierw zaadoptowaliśmy Dorotkę – opowiada Zofia Woźniak, była żona pana Marka.

- Później mówię: ty masz córkę, a ja nie mam syna. Pojechaliśmy do tego pana, co w adopcji pracuje i za 3 lata mięliśmy Jarka – dodaje Marek Woźniak.

Pan Marek ciężko pracował w Zakładach Mechanicznych w Ursusie, aby zapewnić byt rodzinie. Zakłady upadły i w 2001 roku pan Marek stracił pracę. Podupadł na zdrowiu fizycznym i psychicznym. W małżeństwie działo się coraz gorzej, a w życie rodziny Woźniaków zaczęła ingerować siostra pana Marka. Małżonkowie w 2010 roku rozwiedli się.

- Może załamałem się tym, że robotę straciłem, później renty nie miałem. Chodziłem jako złomiarz, a siostra mówiła: o złomiarz idzie, wyzywała mnie. Nie miałem na życie, na opłaty, na światło – opowiada pan Marek.

- Jak zwolnili go z Ursusa, to zaczął się leczyć psychiatrycznie. Miał lekki udar i dostał na to rentę. Rozwiedliśmy się, bo siostra zaczęła go buntować – mówi Zofia Woźniak, była żona pana Marka.

- Tata jest chory, leczy się psychiatrycznie, to wzięła go na swoją stronę, że mu pomoże. Zaczęła mu doradzać, co ma zrobić. Tata jej się posłuchał i go teraz tak zrobiła – dodaje Dorota Woźniak,  adoptowana córka Zofii i Marka Woźniaków.

Pan Marek w tajemnicy przed żoną, jeszcze przed rozwodem, w 2009 roku przepisał aktem darowizny swoją część domu po rodzicach. Tym samym siostra stała się właścicielem całego budynku. Natychmiast zażądała od rodziny pana Marka wysokich opłat za mieszkanie albo opuszczenia domu.

- 250, 300, 400 zł. Podnosiła nam komorne, a ja nie mam z czego płacić. Ja końca z końcem nie wiążę. W końcu przyszło nam prawie 6 tys. zł zapłacić – opowiada Zofia Woźniak.

- Ona powiedziała, że za marną złotówkę sprzeda to, żebyśmy nic nie dostali. Powiedziała, żebym sobie pojechała biologicznych rodziców szukać – dodaje Dorota Woźniak, adoptowana córka Zofii i Marka Woźniaków.

- Współczucia dla nich nie mam, szczerze. Z ręką na sercu nie mam współczucia – mówi siostra pana Marka.

Zrozpaczony pan Marek chciał unieważnić darowiznę. Siostra nie dała za wygraną i skierowała sprawę do sądu. Zażądała pieniędzy za korzystanie z domu i sprawę wygrała. Cała trójka musi zapłacić ponad 6 tys. zł i opuścić dom.

- Ja mam dom i brata to boli. Trzeba wziąć, zawinąć rękawy i robić. Jak kto dba, tak ma – mówi siostra pana Marka.*

* skrót materiału

Reporterka: Małgorzata Frydrych

mfrydrych@polsat.com.pl