Zmarł przez geny czy lekarzy?

Jaś Rudkiewicz urodził się z ciężkim niedotlenieniem mózgu, żył zaledwie kilka miesięcy. Jego rodzice winią o to lekarzy szpitala w Nowym Targu, którzy odbierali poród. Ich zdaniem, gdy tętno dziecka zaczęło zanikać, należało przeprowadzić cesarskie cięcie. Sprawa trafiła do sądu.

Dla 26-letniej Beaty Rudkiewicz 18 stycznia 2012 roku był dniem wyjątkowym. W szpitalu w Nowym Targu razem z mężem Arturem oczekiwała swojego pierwszego dziecka.

- Wszystko było w jak najlepszym porządku. Miała być dziewczynka, całe 9 miesięcy, tak twierdziła doktor I. – opowiada pani Beata.

Ciąże prowadziła doktor Anna I. Kobieta również miała dyżur w szpitalu w dniu, kiedy rodziła pani Beata. Samego porodu jednak nie odbierała, bo 40 minut wcześniej skończyła pracę. To jednak do niej pani Beata ma największe pretensje.

- Przyszła i stwierdziła, że główka ułożyła się skośnie i mam złazić z łóżka. To były dokładnie słowa: Beata, złaź z łóżka i przestań przeć, bo tak to nigdy nie urodzisz. Krzyczałam, że nie mogę tego powstrzymać, że nie potrafię. To były tak okropne bóle… Kucałam, robiłam wszystko, żeby to dziecko się ułożyło, tak jak mi polecono – wspomina pan Beata.

- Ta dziewczyna nie ma pojęcia, jak poród wygląda. Ona mi już tyle nerwów napsuła – mówi dr Anna I., która prowadziła ciążę pani Beaty.

Pani Beata mówi, że tętno dziecka zaczęło spadać. Razem z mężem oskarżają personel medyczny o zaniedbania. Ich zdaniem niezbędne było wykonanie cesarskiego cięcia.

- Na siłę go wypychali, doktor zaczął jeszcze naciskać na brzuch, co jest niedozwolone w Polsce. Synek był owinięty pępowiną, był siny, nie oddychał, nie krzyczał. Później na sali została żona, ja i położna, która zszywała żonę. W pewnym momencie położna poprosiła mnie, żebym jej pomógł trzymać wzierniki - opowiada Artur Rudkiewicz, mąż pani Beaty.

- Z mojej wiedzy wynika, że poród przebiegał w sposób prawidłowy. Nie wiem jak to zszywanie wyglądało. To jest słowo przeciw słowu. Wszystko zostanie wyjaśnione przez sąd – mówi Jacek Imioło, zastępca dyrektora ds. lecznictwa Podhalańskiego Szpitala Specjalistycznego w Nowy Targu.

Mały Jaś w domu z rodzicami nie spędził ani jednego dnia. Najpierw został przewieziony do szpitala w Krakowie, gdzie był ponad 3 miesiące. Później ponownie trafił do Nowego Targu, gdzie zmarł.

- Dla nas to były bardzo ciężkie trzy miesiące. Praktycznie codziennie jeździliśmy do Krakowa, żeby chociaż 5 minut przy nim postać – rozpacza pani Beata.

Rodzice Jasia złożyli zawiadomienie do prokuratury. Ta jednak nie dostrzegła żadnych uchybień i śledztwo umorzyła. Pani Beata z mężem założyła więc sprawę w sądzie.

- Bezpośrednią przyczyną śmierci dziecka było uszkodzenie mózgu spowodowane niedotlenieniem okołoporodowym. Natomiast to niedotlenienie okołoporodowe nie było spowodowane źle przeprowadzonym porodem, ale defektem, czyli uszkodzeniem genetycznym – tłumaczy powód umorzenia śledztwa Beata Stępień-Warzecha z Prokuratury Okręgowej w Nowym Sączu.

- Opinia sądowo-lekarska posiłkuje się słowem „prawdopodobnie”, więc nie rozważono wszystkich okoliczności, które powinny zostać wzięte pod uwagę. Pominięto istotne okoliczności, mam tu na myśli nieprawidłowe ustawianie się główki dziecka i spadek tętna płodu, które wiążą się z ryzykiem niedotlenienia – mówi Katarzyna Kubok-Drabek, prawnik.

- Jeden z lekarzy z Nowego Targu powiedział mi, że na 100 procent nie urodzę zdrowego dziecka, bo nie pozwolą mi na to moje chore geny. Miesiąc temu poprzez cesarskie cięcie urodziłam we Wrocławiu zdrowego, ślicznego chłopczyka. Jestem przekonana, że gdyby szybko podjęto decyzję o cesarskim cięciu, to Jaś by żył. Mielibyśmy dwóch synów, a tak drugiego możemy odwiedzać tylko na cmentarzu – rozpacza pani Beata.*

* skrót materiału

Reporter: Grzegorz Kowalski

gkowalski@polsat.com.pl