Sukces Interwencji. Po 40 latach odnalazła siostrę!

Teresa Szczepańska z Płocka szukała siostry bliźniaczki Lucyny od 40 lat. Dzięki Interwencji odnalazła ją! Nasz program obejrzeli znajomi pani Lucyny. Później sprawy potoczyły się błyskawicznie. Towarzyszyliśmy siostrom przy ich pierwszym spotkaniu.

- To jest fascynujące! Cuda nad Wisłą się zdarzają. Dla mnie to zakrawa o cud, że w tak krótkim czasie po emisji ktoś się odezwał. Ja szukałam siostry pięciokrotnie i nie miałam szans – cieszy się pani Teresa.

„Chciałabym, żeby się odnalazła, żeby móc z nią porozmawiać, poprzebywać. Nawet poszłabym już na tę głupią operację, żeby dalej cieszyć się z nią życiem” W taki sposób cztery dni temu zakończyła swój apel o pomoc w odnalezieniu siostry bliźniaczki pani Teresa Szczepańska z Płocka. Kobieta choruje na nowotwór. Mówi, że kontakt z siostrą jest dla niej tym większym marzeniem. Wkrótce po emisji reportażu w Interwencji  otrzymaliśmy wiele telefonów. Ludzie dzwonili też do fundacji „Zerwane Więzi”.

- Zadzwoniła pani i powiedziała, że na 100 procent zna siostrę pani Tereski. Chodziła z tą siostrą do szkoły, razem również pracowały. Wiedziała, że ta pani z domu była Lucyna Małachowska. Imię ma niezmienione. Obecnie nazywa się Lucyna Domańska. Umówiłam się z tą panią, że jeszcze tego samego dnia do mnie pani Lucyna oddzwoni – mówi Bożena Łojko z Fundacji „Zerwane Więzi”.

- Codziennie oglądam Interwencję. Zobaczyłam panią Teresę i mówię: to Lucyna! Skąd ona się tam wzięła? Jak ona zaczęła mówić i było napisane, że to Teresa Szczepańska, to sobie myślę, jest podobna do mojej koleżanki. Pojechałam do Lucyny. Już wiedziała. Ktoś jej nagrał program i dzwoniła do Interwencji– opowiada Anna Lipska-Roman, znajoma Lucyny Domańskiej, siostry pani Teresy.

- Chciało mi się krzyczeć, wrzeszczeć z radości. Wzięłam kartkę, a pani mi podyktowała dane siostry. Kobiecie, która siedziała obok mnie w pracy, ciekły łzy. A ja nie lubię płakać, życie za mnie płacze – mówi pani Teresa.

W piątek, następnego dnia po emisji naszego reportażu nie było już wątpliwości, że po kilkudziesięciu latach siostra bliźniaczka się odnalazła. Pani Lucyna zadzwoniła do pani Teresy. 

- Trzęsły jej się ręce,  nieskładnie mówiła. Najpierw mówiła jej na „pani”, później zaczęła na „ty”. Zaczęły rozmawiać o tej operacji. Lucyna mówi: Ja też jestem po operacji. Masz iść. Będę cię namawiać – opowiada Anna Lipska-Roman, znajoma Lucyny Domańskiej.

- Pani Lucyna opowiadała, że wszyscy znajomi do niej wydzwaniali z informacją, że siostra jej poszukuje. Duża zasługa w tym pani Lucynki, że nie ukrywała swojej historii, że nie wstydziła się jej – dodaje Bożena Łojko z Fundacji „Zerwane Więzi”.

Lucyna Domańska w 1964 roku została adoptowana z domu dziecka w Siedlcach. Przez całe swoje życie mieszka w Pomiechówku. Pani Teresa czterdzieści lat mieszkała w Żyradowie, niecałe pięćdziesiąt kilometrów od swojej siostry, której poszukiwała. Bezskutecznie aż do naszego programu. W sobotę 28 września pojechaliśmy z panią Lucyną Domańską do Teresy Szczepańskiej.

Lucyna Domańska mówi, że trzydzieści lat temu dowiedziała się, że jej siostra może mieszkać w Żyrardowie. Zadzwoniła.

- Dzwoniłam do Żyradowa, zapytałam czy zastałam Teresę w domu. Jakiś mężczyzna odpowiedział, że córki nie mają – opowiada pani Lucyna. .

- Rodzice nie mieli telefonu. Być może dodzwoniła się do innych Zielińskich. Trochę ich było, tak samo jak Małachowskich – mówi pani Teresa. 

Starsza z bliźniaczek, Lucyna Domańska mówi, że miała dobre dzieciństwo. Adopcyjna mama pracowała w ministerstwie, tata był stolarzem. Dziś sama jest matką dwójki dzieci. Starsze dzieci Teresy Szczepańskiej są w podobnym wieku. Życie pani Teresy nie oszczędzało. Był czas, kiedy mieszkała z dziećmi w namiocie.

- Jak byłam dzieckiem, to zawsze byłam gorzej traktowana od wszystkich. Ta nieładna, niezgrabna, ta niemająca matki, ten bękart – opowiada pani Teresa,

Teresa Szczepańska choruje na raka szyjki macicy. Do tej pory nie chciała się leczyć, bo nie miała z kim zostawić dzieci. Jej siostrze bliźniczce dwa lata temu usunięto taki sam nowotwór. Dziś pani Lucyna mówi, że taka operacja jest jedynym ratunkiem dla jej siostry.

- Musi zgodzić się na tę operację, nie ma się czego bać. Trzeba, bo jest rodzina, jest dla kogo żyć. Czy te dzieci mają przejść taką samą traumę jak my? – pyta pani Lucyna.

- Powiedziałam, że pójdę, to pójdę. Jeżeli będziecie mnie naciskać, to nie pójdę. Mimo obietnicy. Mnie nie można niczego nakazać, muszę sama chcieć - mówi pani Teresa.

- Czas pokaże, czy znajdą wspólny temat, wspólną drogę życiową. One miały jakby dwa oddzielne życia. Jedna miała lepsze, druga gorsze. Teraz muszą pójść razem dalej. Zobaczymy, czy im się uda. Tego im życzę - podsumowuje Bożena Łojko z Fundacji „Zerwane Więzi”.*

* skrót materiału

Reporterka: Ewa Pocztar-Szczerba

epocztar@polsat.com.pl