Milion euro za życie żony

Pani Joanna została porwana podczas spaceru z psami. Bandyci przez 8 dni więzili ją w niewielkim pomieszczeniu bez okien. Kajdankami przykuli ją do podłogi, a na szyi zawiesili łańcuch. Gdy pan Rafał zapłacił okup za żonę, kobieta wróciła. Porywacze wpadli kilka miesięcy później. Ostatnio zapadł wyrok. Rodzina porwanej nazywa go kpiną.

Rafał i Joanna R. byli małżeństwem przez 25 lat. Mieszkali w Gdańsku. Razem stworzyli jeden z największych zakładów poligraficznych w Polsce. Dorobili się dużych pieniędzy. Ich życie układało się jak w bajce. Jednak w czerwcu 2011 roku wszystko runęło jak domek z kart.

- Jeden ją przewrócił, skuli jej ręce do tyłu i zanieśli do samochodu. To trwało kilkadziesiąt sekund – opowiada pan Rafał.

8 czerwca 2011 roku pani Joanna zostaje porwana. Bandyci wywożą ją 50 kilometrów dalej do specjalnie wynajętego wcześniej domu. Zakładają jej łańcuch na szyję,  kajdankami przykuwają do podłogi. Potem wysyłają do jej rodziny list.

- Czytałam tylko, że ją wszyscy wyr…, że będzie siedziała w szambie, że potem zabiją mnie albo mojego brata. Ojciec powiedział mi, że chcą milion euro – opowiada córka Klaudia, córka porwanej pani Joanny.

- Do tego pierwszego listu załączono zdjęcie grobu, w którym miała być pochowana moja żona, gdyby poszło coś nie tak – dodaje pan Rafał.

Mimo gróźb porywaczy, pan Rafał natychmiast powiadomił o porwaniu policję. Sprawę skierowano do Centralnego Biura Śledczego. Rozpoczęło się śledztwo. I wyczekiwanie na kolejny kontakt ze strony porywaczy.

- To jeden z trzech listów, które żona do mnie napisała. Jej pierwsze zdanie brzmiało: policja wie o porwaniu. Nogi mi się ugięły, jak zobaczyłem zdjęcie mojej żony z łańcuchem u szyi, zasłoniętymi oczami i z gazetą w ręku. To był ten tzw. dowód życia, żebym szykował pieniądze. Zostawiłem dwa plecaki z okupem. Wtedy ten F. się do mnie odezwał, cytuję: sp…., jutro będziesz miał ją w domu – opowiada Rafał R.

Po kilku miesiącach śledztwa, w październiku 2011 roku policji udało się wpaść na trop porywaczy. W ręce funkcjonariuszy wpadli Michał F., Tomasz B. oraz mózg całej grupy – Daniel W. Był sąsiadem państwa R. Ich dzieci razem chodziły do przedszkola.

Daniel W. przygotowywał się do porwania przez kilka miesięcy. Wszystko zaplanował w najdrobniejszych szczegółach. Po odebraniu okupu razem z rodziną wyjechał na wczasy. Dwie trzecie pieniędzy znaleziono ukryte w pobliskim lesie. Do dziś nie wiadomo jednak, co stało się z kwotą ponad stu tysięcy euro.

Pani Klaudia, córka pani Joanny: Myślę, że na nasz koszt wynajęli obrońców, bo z czego mieliby zapłacić?
Reporter: Myśli pani, że nad nimi stał ktoś jeszcze?
Pani Klaudia: Ktoś, kto nas znał. Zawsze jest osoba, która sprzedaje.
Reporter: Czyli, pani zdaniem, ktoś was wystawił?
Pani Klaudia: Oczywiście!

- Dopuszczali jej zabójstwo. Gdyby coś poszło nie tak, uśpiliby ją, bo kupili chloroform i zatopili w głębokim jeziorze. Sąd stwierdził, że moja żona była w miarę dobrze traktowana. Założyli jej łańcuch na szyję, trzymali w pomieszczeniu bez okna, wentylacji. Czy ja jestem w jakimś kabarecie? – pyta pan Rafał, pani Joanny.

Kilka tygodni temu w sprawie porwania pani Joanny zapadł długo wyczekiwany wyrok. Daniela W. skazano na 8 lat więzienia, Michała F. na 6,5 roku, a Tomasz B. otrzymał wyrok 3 lat i 10 miesięcy pozbawienia wolności.

- To jest niesamowity komunikat dla bandytów! Słuchajcie, warto porywać ludzi – mówi pan Rafał. 

O wyroku rozmawiamy z Tomaszem Adamskim, rzecznikiem Sądu Okręgowego w Gdańsku:

Rzecznik: Nie będę oceniał tego wyroku, to nie jest moja rola. To jest ocena sądu apelacyjnego. Nie nazwałbym wyroku 8 lat pozbawienia wolności szczególnie niskim. To jest jednak 8 lat w odosobnieniu…
Reporter: Tak, ale 2 lata Daniel W. już odsiedział, za kolejne 2 będzie mu przysługiwało prawo do przedterminowego zwolnienia. Może być tak, że ten człowiek za 2 lata znowu pojawi się przed domem państwa R.
Rzecznik: Sąd orzekł takie kary, jakie wyważył.

Pan Rafał i pani Joanna zamierzają odwoływać się od wyroku. Apelację zapowiedzieli też obrońcy porywaczy. Ich zdaniem wyroki jakie zapadły są zbyt surowe. Niewykluczone więc, że na wolność wyjdą jeszcze szybciej.

- Ktoś kiedyś powiedział, że bogaci ludzie muszą się dzielić pieniędzmi albo z porywaczami, albo z ochroniarzami. Teraz musimy płacić ochroniarzom – mówi pani Klaudia. .

- Niesamowitą złość we mnie wyzwala, jak słyszę: na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Nic się dobrze nie skończyło! Moje małżeństwo, które trwało 25 lat, rozleciało się, moja córka nie umie wyjść z domu sama, tak jak żona i syn. Bać się go nie będę. To on ma się mnie bać. Gdybym spotkał go na ulicy, to wolałbym, żeby zszedł mi z drogi, bo ja mu nie zejdę – zapowiada pan Rafał.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl