Wojna z matką

Anna Haraszczuk z Brzezin koło Lublina samotnie wychowuje dzieci i opiekuje się niepełnosprawnym ojcem. Jej matka mieszka tuż obok. Eugenia W. wyrzuciła schorowanego męża z domu, a z córką toczy wojnę. Awanturuje się, odcina jej prąd, a nawet miała ją pobić. Pani Anna chciałaby się wyprowadzić, ale nie ma dokąd.

Pani Anna ma 32 lata. Sama wychowuje małe dzieci. Zajmuje się także niepełnosprawnym ojcem, którego jest prawnym opiekunem i do którego należy połowa gospodarstwa.

- Proszę sobie wyobrazić, że ojciec mieszkał w parniku, nawet zimą – pokazuje nam obskurną, nieocieplaną komórkę pani Anna i dodaje: Matka wyrzuciła go, bo jej przeszkadzał, a chciała sobie na nowo życie ułożyć z kimś innym. Gdy miałam 8 lat, ojciec uległ wypadkowi.

Rok temu sytuacja życiowa zmusiła panią Annę do tego, aby zamieszkać na jednym podwórku razem ze swoją matką Eugenią W.

- Mieszkałam w Tarle. Posiadaliśmy z byłym mężem dom. Niestety, stało się tak, że go straciliśmy. Teraz będzie zlicytowany. Musiałam wrócić na stare śmieci – mówi pani Anna.

- W ciągu dwóch miesięcy wykończyła to sobie, żeby sama być z dziećmi i tatą, żeby miał lepsze warunki. Tylko były mąż jej pomagał – dodaje Aleksandra Gospodarek, przyjaciółka pani Anny.

Anna Haraszczuk myślała, że problemy ma już za sobą. Okazało się, że się pomyliła. Jej matka Eugenia W. do łagodnych osób nie należy. Prawdziwa wojna wybuchła jednak dopiero, gdy 32-latka odmówiła złożenia fałszywych zeznań w sądzie na korzyść matki.

- Miała jakąś rozprawę o niedopilnowanie psów. Powiedziałam, że nie będę zeznawać, że psy są wnuków, bo to nie jest prawda – opowiada pani Anna. 

- Interwencje w miejscu zamieszkania tych pań zaczęły się mniej więcej rok temu. Dotyczyły utrudniania sobie korzystania np. z energii elektrycznej, z wody, wzajemnych wyzwisk – informuje Grzegorz Paśnik, rzecznik Komendy Powiatowej Policji w Lubartowie.

- Jak sobie wypiła, to potrafiła odciąć mi światło. Ja jestem podpięta pod jej główny licznik i mam tam bezpiecznik. Ona go konsekwentnie wyłącza. Jak się napije, coś się poprzewraca w jej mózgu,  to go wyłączy – dodaje pani Anna.

- Nie płaci za światło! Niech płaci za wszystko! Dopiero będzie wszystko w porządku!
Dopóki policja i opieka nie interweniowały, to nie płaciła – wykrzyczała nam Eugenia W.

Pani Anna starała się rozmawiać ze swoją matką. To jednak nie przynosiło skutku. Doszło do rękoczynów.

- Byłam w domu z dziećmi i usłyszałam jakieś hałasy. Oni wyrzucali moje rzeczy ze stodoły – opowiada Anna Haraszczuk.

- Zaczęli ją bić. Chłopak przyrodniej siostry Anki trzymał jej ręce. Dostała w plecy deską. Wiem, że była przewrócona, popchnięta na jakieś gwoździe, miała nawet podejrzenie pęknięcia jakiejś kości w kręgosłupie – dodaje Aleksandra Gospodarek, przyjaciółka pani Anny.

- W tej sprawie jest słowo przeciwko słowu. Każda z pań relacjonuje w inny sposób przebieg zdarzenia. Po całym zdarzeniu córka miała kontakt ze swoją koleżanką. Pokazywała jej obrażenia, jakich doznała na skutek zajścia i zgłosiła się do lekarza po obdukcję – informuje Beata Syk-Jankowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

Zdesperowana kobieta szukała pomocy już wszędzie. Każdy bagatelizuje jej problem. Złożyła wniosek o mieszkanie socjalne. Jednak, jak się okazuje w najbliższym czasie nie ma szans, aby je otrzymać. Pani Ania boi się swojej matki i tego, że w końcu dojdzie do tragedii.

- To jest człowiek nieobliczalny, boję się, żeby mi tego wszystkiego nie podpaliła. Poniszczyła  już większość moich rzeczy i już nie ma, czego niszczyć – mówi pani Anna.

Kobiecie pozostaje już tylko nadzieja na to, że wreszcie ktoś zainteresuje się jej losem. Nie chce, aby jej dzieci wychowywały się w takiej atmosferze. Pragnie dla siebie i swoich najbliższych tylko spokoju.

- Najbardziej marzę o spokoju dla moich dzieci i ojca. Żeby nie było libacji, żeby nie było krzyków, wrzasków.  Żeby wstać rano, nabrać powietrza i powiedzieć: słuchaj, będzie dobrze – podsumowuje kobieta.*

* skrót materiału

Reporterka: Martyna Grzenkowicz

mgrzenkowicz@polsat.com.pl