Powiesił się przez pracodawcę?

Andrzej Steć był kierowcą w firmie transportowej. Popełnił samobójstwo. Jego żona twierdzi, że załamał się, bo pracodawca mu nie płacił i nie miał z czego utrzymać rodziny. Firma transportowa zarejestrowana na żonę Andrzeja K. jest dobrze znana wymiarowi sprawiedliwości. Mężczyzna jest notorycznie karany za łamanie prawa pracy oraz niepłacenie swoim kierowcom.

- Mąż wysyłał kilkakrotnie SMS-y, prosił, nawet błagał panią K., żeby wysłała jakieś pieniądze, cokolwiek. Niczym się nie interesowali. Przejął się tym, że nie było z czego utrzymać rodziny i  niestety popełnił samobójstwo – mówi Dorota Steć, żona Andrzeja Stecia. Mężczyzna mieszkał z rodziną w Ornecie pod Elblągiem. Przez 20 lat był kierowcą tirów. W grudniu 2012 roku zatrudnił się w olsztyńskiej firmie transportowej zarejestrowanej na żonę Andrzeja K. Okazało się, że przedsiębiorca ma bardzo złą opinię nie tylko w branży kierowców…

- Był kilka razy karany, jakkolwiek nie były to przestępstwa, które można uznać za jakieś poważne. To były przestępstwa karno-skarbowe, przestępstwo oszustwa – mówi Adam Barczak, prezes Sądu Rejonowego w Olsztynie.

- Sądy, a także inspektorzy pracy w drodze mandatowej wymierzyły w sumie temu pracodawcy ponad 40 tys. zł grzywny. My w tej firmie bywamy regularnie już od kilku lat, w związku z tym uznaliśmy, że jest to uporczywość w działaniu – informuje Jacek Żerański z Inspektoratu Pracy w Olsztynie.

- Mechanizm zawsze jest taki, że przez pierwsze dwa miesiące stara się być w miarę uczciwy i to wynagrodzenie wygląda jako tako. On nie może znieść, jeżeli kierowca zarobi jakąś godziwą kwotę, kłuje go to w oczy – mówi Jakub Skauba, którego syn walczy o odzyskanie pieniędzy od Andrzeja K.

Jedną z poszkodowanych osób, któremu Andrzej K. nie wypłacał należności, był jego kierowca Andrzej Steć. Notoryczny brak pieniędzy i stres sprawiły, że Andrzej Steć nie wytrzymał. Popełnił samobójstwo.

- Inni nie dają rady, pozwalają sobie nie płacić. A u mnie jak nie ma kasy, to nie ma jazdy. Szczerze powiem, jakbym miał z czego rodzinę utrzymać, to bym nie jeździł – powiedział jeden z kierowców Andrzeja K.

Siedziba firmy Andrzeja K. nie ma żadnego szyldu. Jak ktoś nie wie, gdzie się mieści - nie trafi. Chcemy umówić się na spotkanie z Andrzejem K. Mężczyzna zgadza się i proponuje spotkanie, ale w hotelu za miastem. Bez udziału kamer. Oto fragment rozmowy:

Andrzej K.: Nie jesteśmy po to, żeby się afiszować, żeby zdjęcia robić, nie jest nam to potrzebne.
Reporterka: Są osoby, które mają prawomocne wyroki, ma pan zapłacić im należne wynagrodzenie.
Andrzej K.: Wyrok jest po to, żeby go prędzej czy później zrealizować, prawda? Tam jest napisane, że dzisiaj trzeba go zrealizować?
Reporterka: Czy ja nie mam prawa myśleć, że w pana firmie coś dzieje się nie tak?
Andrzej K.: Tak. Dzieje się coś nie tak. Inspektorzy przychodzą i zamiast powiedzieć, nauczać nas, jak postępować z takimi nierzetelnymi kierowcami, to głupa rżną i tylko nakładają mandaty! Pani wie co to są kierowcy?
Reporterka: Kierowca to kierowca.
Andrzej K.: Nie, to jest dyrektor kierownicy. On jest dyrektorem i mówi: teraz to ty możesz mi naskoczyć, zaraz ci pierd..., że się tak wyrażę, samochód do rowu i będziesz go zbierał.

Lista spraw Andrzeja K. jest długa. Ma przegrane procesy w sądzie pracy, postępowania w inspektoracie pracy oraz miejscowej prokuraturze. Ma sprawę w sądzie cywilnym, jest i sprawa karna. Ta jednak nie może się rozpocząć, bo… oskarżony stosuje uniki. Podobno proces nie może się rozpocząć od czerwca 2012 roku.

– Niestety, wydaje mi się, że jest to prawda. Postępowanie, aczkolwiek nadano mu niezwłocznie bieg, w merytorycznej części nie może się rozpocząć. Jak się wydaje, w znaczącej mierze na skutek postawy prezentowanej przez oskarżonego. Nie jest on pierwszym oskarżonym, z którym tutejszy sąd musi sobie dać radę. Moje doświadczenie podpowiada mi, że prędzej czy później takie postępowanie kończy się – mówi Adam Barczak, prezes Sądu Rejonowego w Olsztynie.

- Albo pan K. jest chory, albo pełnomocnik, albo ta współoskarżona. I tak jest od półtora roku. Opera mydlana – podsumowuje Łukasz Czarnecki, były pracownik Andrzeja K.*

* skrót materiału

P S. Andrzej K. ucieka przed rozpoczęciem procesu karnego. W 2010 roku za oszustwo został skazany na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na cztery lata. Okres próby mija we wrześniu przyszłego roku. Jeśli w tym czasie przegra proces, pójdzie do więzienia. Ponieważ ma orzeczony zakaz prowadzenia działalności gospodarczej, interes prowadzi jego żona. Firma nadal ogłasza się w lokalnej prasie i szuka chętnych do pracy.

Reporterka: Małgorzata Pietkiewicz

mpietkiewicz@polsat.com.pl