Z pogotowia do szpitala szedł sam. Zmarł

Nie było karetki - do szpitala nie doszedł. 69-letni Wiktor Pociejowski trafił na pogotowie w Skarżysku-Kamiennej z ciężkimi dusznościami. Doktor skierowała go do oddalonego o 300 metrów szpitala. Ponieważ nie było karetki, mężczyzna szedł pieszo! Zasłabł tuż przed izbą przyjęć, cztery miesiące później zmarł. Rodzina pana Wiktora winą obarcza pogotowie.

- Nie wydaje mi się, żeby pani doktor popełniła błąd, zaufała pacjentowi. Wyciągamy wnioski z takich sytuacji, pacjenci nie zawsze robią to, o co ich prosimy – tłumaczy Dorota Melon-Gryczko, zastępca kierownika do spraw medycznych pogotowia w Skarżysku-Kamiennej.

- Jak pies mi zachorował, to na rękach go niosłem do lekarza. A tu człowieka zostawić w takim stanie? Puścić go z pogotowia bez żadnej opieki? To jest karygodne – mówi Jacek Herman, sąsiad pana Wiktora.

69-letni Wiktor Pociejowski ze Skarżyska-Kamiennej chorował na astmę oskrzelową i alergię. Był pod opieką poradni. 22 października 2012 roku nagle poczuł duszności.

- Było po godzinie 18. Przychodnie były już nieczynne, mówię: jedź na pogotowie – opowiada Bożenna Pociejowska, żona pana Wiktora.

Sąsiad zawiózł pana Wiktora na pogotowie. Dyżurujący lekarz stwierdził zaostrzenie astmy oskrzelowej i skierował mężczyznę do szpitala.

- Pacjent zgłosił się do nocnej pomocy świątecznej. Został przyjęty przez lekarza, postawiono diagnozę, dostał leki. Jedynym problemem było przetransportowanie go do izby przyjęć znajdującej się około 300 metrów dalej  - opowiada Dorota Melon-Gryczko, zastępca kierownika do spraw medycznych pogotowia w Skarżysku-Kamiennej.

- Witek bardzo ciężko oddychał. Mówi: ja zostaję w szpitalu, idź, powiadom żonę – wspomina Jacek Herman, sąsiad, który zawiózł pana Wiktora na pogotowie.

- I sąsiad wyszedł. Skoro wiedział, że mąż tam jest, to uznał, że pewnie czeka na niego doktor i szybko znajdzie się w szpitalu – dodaje pani Bożenna.

Do izby przyjęć pan Wiktor jednak nigdy nie dotarł. 40 minut po badaniu na pogotowiu, znaleziono go nieprzytomnego przed wejściem do szpitala…

- Doszło do zatrzymania krążenia i oddechu. Jeszcze przed szpitalem rozpoczęta została akcja reanimacyjna. Niestety, po 4 miesiącach pobytu, pacjent zmarł w stanie pełnej niewydolności pnia mózgu – mówi Zbigniew Kotwica, dyrektor ds. medycznych Szpitala Powiatowego w Skarżysku-Kamiennej.

- Lekarz nam powiedział, że gdyby wcześniej został przyprowadzony do szpitala, zostałaby mu udzielona natychmiastowa pomoc i na pewno nie miałoby to takich skutków. Dostałby tlen i nie doszłoby do uszkodzenia mózgu – dodaje Kinga Bulska, córka pani Bożenny.

Rodzina zmarłego pana Wiktora od razu próbowała wyjaśnić jak to się stało, że chory ze skierowaniem do szpitala, szedł do izby przyjęć - 300 metrów - pieszo! Udali się na rozmowę do pani doktor.

- Pani doktor powiedziała, że kojarzy męża, że nawet stwierdziła stan ciężki, ale nie miała karetki – opowiada pani Bożenna.

- Karetki nie było. Pięć minut przed przyjęciem pana Pociejowskiego karetka wyjechała z pacjentem do Morawicy – potwierdza Dorota Melon-Gryczko, zastępca kierownika do spraw medycznych pogotowia w Skarżysku-Kamiennej.

Dziś pani doktor, która przyjmowała pana Wiktora, nie chce o sprawie rozmawiać – telefonicznie odmówiła nam wypowiedzi. Utrzymuje za to, że mimo braku karetki, chciała chorego przetransportować, ale ten... nie chciał.

- Pani doktor upewniła się kilkukrotnie, że pan Pociejowski przyjechał z sąsiadem, który był zmotoryzowany. Zapewnił panią doktor, że nie będzie takiego problemu, żeby tym samochodem do izby przyjęć się dostał. Gdyby pani doktor zapytała się sąsiada, czy jest w stanie zawieźć pacjenta, może skończyłoby się to inaczej – mówi Dorota Melon-Gryczko, zastępca kierownika do spraw medycznych pogotowia w Skarżysku-Kamiennej.

- Ja z nim rozmawiałem przed samym wyjściem z pogotowia. Ledwo wypowiadał słowa, z trudem łapał powietrze. Niemożliwe, żeby był w dobrym stanie – opowiada Jacek Herman, sąsiad pana Wiktora.

- Gdyby mąż wiedział, że nie ma karetki i musi iść do szpitala, to on by powiedział: Jacek, nie mają karetki, zawieź mnie – mówi pani Bożenna. 

Rodzina zgłosiła sprawę do Świętokrzyskiej Izby Lekarskiej. Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej nie dopatrzył się niczego złego w postępowaniu pani doktor. Dlaczego? Rzecznik odmówił nam wypowiedzi do kamery. Próbowaliśmy porozmawiać z prezesem Izby. Bezskutecznie.

Okręgowy Sąd Lekarski nie podzielił jednak decyzji rzecznika o umorzeniu. Postanowienie uchylił i nakazał ponowne rozpoznanie sprawy. Rodzina pana Wiktora zapowiada walkę aż do skutku.*

* skrót materiału

Reporterka: Irmina Brachacz

ibrachacz@polsat.com.pl