W śpiączce, więc za drogi na leczenie?

Mąż pani Doroty wygrał walkę z rakiem, ale zapadł w śpiączkę. Kobieta mówi, że lekarze niechętnie udzielają mu już pomocy, a nawet sugerują hospicjum. Dla pani Doroty to nie do pomyślenia. Kobieta przez całą dobę opiekuje się mężem i dziećmi. Nie może podjąć pracy, nie stać jej na rehabilitację. Prosi o pomoc.

Dawid  ma 7 lat, a Wiktor 5. Największym marzeniem chłopców jest to, żeby ich tata wybudził się ze śpiączki i żeby wreszcie mógł się z nimi pobawić.

- Cóż, wnuczkom tłumaczę, że tata chory, że wyzdrowieje. Co można takim dzieciom mówić? Nie można ich załamywać, trzeba pocieszać – mówi Kazimierz Dąbek, ojciec pana Mariusza.

- Tłumaczę, żeby rozmawiali z nim, żeby go pogłaskali, pocałowali. Mówię, że tata to wszystko słyszy i w końcu odezwie się do nich – dodaje Jadwiga Dąbek, matka pana Mariusza.

Pan Mariusz ma 33 lata. Mieszka w małej wsi niedaleko Jędrzejowa w województwie świętokrzyskim. W 2010 roku mężczyzna dowiedział się, że ma nowotwór – chłoniaka. Zaczęła się walka z chorobą i chemioterapia. Podczas 5. chemioterapii stan pana Mariusza znacznie się pogorszył.

- Drżenie rąk, zwidy, nie wiedział, co się z nim dzieje. Wezwałam panią doktor. Przyszła, popatrzyła, ale nie odłączyła chemioterapii. Zrobili to później, gdy jeszcze raz do nich poszłam – opowiada Dorota Dąbek, żona pana Mariusza.

Dziś pan Mariusz wygrał walkę z rakiem, ale leży w śpiączce. Jest przykuty do łóżka i nie ma z nim kontaktu. Jego mózg jest w dużym stopniu uszkodzony.

- Był coraz słabszy, przestał chodzić, aż później… tydzień, dwa po chemioterapii miał problem z oddychaniem. Mówili, że to jest choroba podstawowa, że to są nacieki nowotworowe, chłoniak na mózgu, ale gdyby tak było, to do tej pory by nie żył. To już dwa lata. Byłam prywatnie u kilku lekarzy. Sugerowali, że to od chemioterapii, ale oficjalnie nikt tego nie napisze – rozpacza Dorota Dąbek, żona pana Mariusza.

- Ostatnio nie chcieli go już przyjmować na oddziale, proponowano mu hospicjum. Zamiast młodemu człowiekowi pomóc… - mówi Jadwiga Dąbek, matka pana Mariusza

- Przy głupich infekcjach człowiek musi walczyć, żeby go leczyli, bo nie chcą! Taki pacjent dla nich jest niewygodny, za drogi! Był bardzo dobrym mężem, ojcem. Nie mogłabym go tak oddać – dodaje pani Dorota.

Najbliżsi pana Mariusza rozpoczęli walkę o jego zdrowie. Żona mężczyzny opiekuje się nim 24 godziny na dobę. Jest opiekunką, pielęgniarką i rehabilitantką.

- Robię wszystko, co potrafię: rehabilitacja, opieka. Z dwójką małych dzieci łatwo nie jest, ale  człowiek się stara, bo kocham go. Mam cień nadziei, że jeszcze może się odezwie – rozpacza pani Dorota.

Rodzina utrzymuje się z renty pana Mariusza (niecały tysiąc złotych) i niewielkiej gospodarki. Kiedy pani Dorota opiekuje się mężem, w  gospodarstwie pracują jej teściowie. Pomagają również sąsiedzi ze wsi.

- Pomagamy jako sąsiedzi i w żniwa, i kiedy możemy. Prosilibyśmy ludzi dobrego serca, żeby ktoś ich wspomógł jeszcze – mówi Aleksandra Felis, sąsiadka państwa Dąbków.

Pan Mariusz wymaga codziennej, kosztownej rehabilitacji. Jego rodzina robi, co może, żeby mu ją zapewnić. Pieniędzy jednak ciągle brakuje. Michał i Wiktor ciągle wierzą w to, że ich tata się obudzi…

- Pieniądze potrzebne są dla męża, żeby mu pomóc. Może dzięki rehabilitacji wróci do nas, chociaż do dzieci się odezwie – mówi pani Dorota.*

* skrót materiału

Reporterka: Aneta Krajewska

akrajewska@polsat.com.pl