Dlaczego zmarło nasze dziecko?

- Dlaczego zmarło nasze dziecko, kto zawinił? – pyta pani Beata. Jej 4-letnia córka Ola zmarła w nocy na oddziale pediatrycznym Szpitala Powiatowego w Łosicach. Zaledwie kilkanaście godzin po przyjęciu. Jej nagła śmierć zaskoczyła lekarzy. Tego nie potrafi im wybaczyć pani Beata. Ola chorowała na wirusowe zapalenie płuc i mięśnia sercowego. Nikt tej choroby jednak nie zdiagnozował.

Od marca pani Beata Śmieciuch chce dowiedzieć się dlaczego zmarła jej 4-letnia córka Aleksandra. Czy było to zaniedbanie lekarzy czy nieszczęśliwy zbieg okoliczność?  Nic nie wskazywało, że pobyt Oli w szpitalu zakończy się jej śmiercią.

- Ola miała stan podgorączkowy. Doktor w przychodni zbadała ją, szmery w płucach, dała jej antybiotyk. Pojechałyśmy do domu – opowiada pani Beata.

Ola nadal nie czuła się najlepiej. Po dwóch dniach od wizyty w przychodni, w sobotę po południu pani Beata postanowiła zawieźć córkę do pobliskiego Szpitala Powiatowego w Łosicach.

- Na izbie przyjęć młoda doktor usłyszała szmery w płucach córki. Skierowała nas od razu na oddział. Na oddziale, pani doktor przeprowadzała ze mną wywiad na temat Oli. Powiedziała, że trzeba zrobić badania i tyle. Córka dostała dwie nawadniające kroplówki – mówi pan Beata.

Kobieta przysnęła po północy. Kiedy obudziła się nad ranem, Ola była już zimna. Pani Beata wszczęła alarm. Reanimacja małej dziewczynki nic już nie pomogła.

- Córka zmarła na wirusowe zapalenie płuc i wirusowe zapalenie mięśnia sercowego – mówi pani Beata. 

- Wszystkie badania lekarskie zostały zrobione pod względem objawów, jakie występowały.
Wszyscy zostali uśpieni tym, że dziecko nie pokazywało żadnych objawów – twierdzi Henryk Brodowski, dyrektor Szpitala Powiatowego w Łosicach.

Sprawą śmierci 4-letniej Oli zajęła się Prokuratura Rejonowa w Siedlcach, ale po 4 miesiącach ją umorzyła. Rodzina Oli odwołała się od tej decyzji i prokuratura jeszcze raz musi zająć się tą sprawą.

- Nie może być tak, że małe dziecko trafia do szpitala na zwykły oddział pediatryczny, nie jest podejmowana żadna specjalistyczna diagnostyka i potem okazuje się, że dziecko nie żyje – mówi Artur Olszewski, pełnomocnik rodziny.

- Biegli chyba w ogóle nie czytali dokumentów, bo tam jedno zaprzecza drugiemu. Było pytanie o godzinę zgonu, bo napisane jest, że między 2 a 3, a pani doktor o godzinie 5 widziała drgawki. Tego nie zweryfikowała ani prokuratura, ani biegli. Ja zeznałam, że w trakcie obchodu doktor nie badała dziecka, a ona, że badała – dodaje pani Beata.

- Te nieścisłości były przedmiotem analizy. Prokurator nie uważał, że należało wykonać czynności, które miałyby jakiś wpływ na tę sprawę. Biegli w oparciu o materiał dowodowy, o zeznania lekarza wydali taką, a nie inną opinię. Prokurator stwierdził, że jest ona pełna - informuje Maria Kempka z Prokuratury Rejonowej w Siedlcach.

Panie Beata wierzy, że otrzyma wreszcie rzetelną odpowiedzieć na to, czy w leczeniu jej córki rzeczywiście ktoś zawinił. Szpital do winy w żaden sposób się nie poczuwa.*

* skrót materiału

Reporterka: Aneta Krajewska

akrajewska@polsat.com.pl