Kto jechał z Joanną?

Zawiercie, 2009 rok. Pani Joanna przerywa dyżur i w środku nocy wybiega ze szpitala, gdzie pracuje jako pielęgniarka. Nawet się nie przebiera. Kilka godzin później odnajduje się 20 kilometrów od miasta, w roztrzaskanym samochodzie. Kobieta cudem przeżyła wypadek, ale nie ma z nią żadnego kontaktu. Jej obrażenie wskazują, że mogła siedzieć na fotelu pasażera. Prokuratura tego wątku jednak nie badała. Uznała, że kierowała poszkodowana.

Pani Joanna ma 46 lat. Mieszka w Zawierciu. Jest pielęgniarką. Większość życia przepracowała w miejscowym szpitalu. Pomagała ratować ludzi. Dziś, sama potrzebuje stałej pomocy. Nie podnosi się z łóżka, nie ma z nią żadnego kontaktu.

Jest 19 sierpnia 2009 roku. Około godziny osiemnastej pani Joanna, jak zwykle stawia się w pracy. Pracuje na oddziale intensywnej terapii. Jej zmiana kończy się o godzinie 6 rano. W środku nocy kobieta otrzymuje tajemniczy telefon. 

- Zwalnia się u lekarza dyżurnego w pilnej sprawie i wychodzi – mówi Stefan Stankowski, ojciec pani Joanny.

- Wybiega ze szpitala w szpitalnym uniformie i rano zostaje odnaleziona zmasakrowana kilkadziesiąt kilometrów dalej – dodaje Anna Malinowska, dziennikarka Gazety Wyborczej.

Pani Joanna odnajduje się dopiero po pięciu godzinach, 20 kilometrów od miasta. Leży w swoim rozbitym aucie. Jest nieprzytomna, krwawi. Ma poważne obrażenia głowy.

- Ani jeden z neurochirurgów nie dawał jej szans na przeżycie. Powiedzieli, że to będzie cud – wspomina Grażyna Stankowska, matka pani Joanny.

- Wszystkie obrażenia są na prawej stronie ciała. Czaszka, ucho, obojczyk – mówi Stefan Stankowski, ojciec pani Joanny.

Pani Joanna ocknęła się po czterech dniach. Nie udało się jednak nawiązać z nią żadnego kontaktu. Sprawą wypadku zajęła się prokuratura. Śledztwo umorzono niecałe pół roku później.

- Moja klientka była pasażerem. To jest teza, której jestem w stanie bronić – zapowiada Przemysław Kral, pełnomocnik państwa Stankowskich.

- Tam mogło jechać 4-5 osób, mogła jechać i jedna osoba, która spowodowała wypadek, zamknęła drzwi i wyszła. Nikt tego nie próbował sprawdzać! Jeżeli kierowała, to skąd ślady krwi na fotelu pasażera. Sama się przesiadła na drugie siedzenie o zrobiła sobie z głowy miazgę? Z tego śledztwa tak można wnioskować – dodaje Stefan Stankowski, ojciec pani Joanny.

Rozmawiamy z Tomaszem Ozimkiem z Prokuratury Okręgowej w Częstochowie:

Prokurator: Dowody nie wskazywały, aby ten samochód mógł być prowadzony przez inną osobę, niż Joanna F.
Reporter: Problem polega na tym, że tych dowodów nie macie dlatego, że nie chciało wam się ich zebrać. I to jest skandal panie prokuratorze.
Prokurator: W toku tego postępowania zebrano wszystkie dowody, pozwalające na wyjaśnienie tej sprawy.
Reporter: Nie zabezpieczyliście odcisków palców z kierownicy, klamek i drążka zmiany biegów. Niczego nie wyjaśniliście w tej sprawie
Prokurator: Żadne dowody nie wskazują na udział osób trzecich w tym zdarzeniu drogowym.

Po uznaniu pani Joanny za winną wypadku, jej rodzice utracili możliwość ubiegania się o jakiekolwiek odszkodowanie. Przyznana kobiecie renta nie pokrywa kosztów leczenia. Ratowanie córki w całości pochłania więc dwie skromne emerytury.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl