Sprzedała dom z rodzicami

Teresa i Franciszek Pireccy przepisali swoje gospodarstwo najmłodszej córce. Dziś nie mają nic! Nie pomogło im nawet to, że zastrzegli sobie możliwość dożywotniego korzystania z części domu. Córka wszystko wyprzedała, a nowy właściciel wyburzył pokoje, w których mogło mieszkać starsze, schorowane małżeństwo. Wszystko zgodnie z prawem.

- Kiedyś zostawili w kuchni taką kartkę: „Nie wchodzić, nie przeglądać, nie wyżerać” – opowiada Teresa Pirecka.

W Więcborku w województwie kujawsko-pomorskim mieszkają państwo Pireccy. 18 lat temu schorowane małżeństwo podarowało swoje gospodarstwo najmłodszej córce. Od tamtej pory nie ma gdzie mieszkać.

- Gospodarstwo było największe w wiosce w tym czasie. Duży dom, maszyny, kombajny i dwie świniarnie. Dziś zostaliśmy bez niczego. Żeby nas jeszcze te choroby nie zgniotły, to by jeszcze można było wytrzymać – opowiada pani Teresa. Jej 75-letni mąż Franciszek jest schorowany. Przeszedł kilka operacji, od 5 lat jeździ na wózku. Zajmuje się nim pani Teresa. 70-letnia kobieta też jest chora, ma nowotwór. Małżeństwo dostaje miesięcznie około 2 tysięcy złotych renty, ledwo starcza na leki, opatrunki i opłaty.

- Mąż nie ma biodra, nie może długo siedzieć. Leci mu z nogi, bo ma gronkowca. Ja miałam cztery operacje, mam nowotwór – opowiada pani Teresa.

Gospodarstwo Pireckich znajdowało się w Sitnie, niedaleko Więcborka. Małżeństwo ciężko pracowało, żeby je zbudować. Dawniej rodzina spędzała tam szczęśliwe chwile, dziś pani Teresa i pan Franciszek nie mają ani kontaktu ze swoimi dziećmi, ani własnego domu. Wszystko przez umowę darowizny.

- Przepisaliśmy gospodarstwo córce. Mieliśmy tam zapisane dożywocie, że będziemy mieli dwa pokoje, kuchnię, łazienkę, miało być ogrzane i
oświetlone. Po jakimś czasie córka wyprzedała wszystko, a nas zostawiła w małej komórce. Tam dwie zimy byliśmy. Woda zamarzała, bo nie było ogrzewania. Piec zalali w piwnicy i musieliśmy się wynieść – opowiada pani Teresa.

- Dobrze gospodarzyłem, żebyśmy mieli wszystkiego. Nie  spodziewałem się, że przed śmiercią takie rzeczy nas spotkają… – rozpacza pan Franciszek.

- Tak sobie myślimy, że chcieli się nas pozbyć, żeby to łatwo było sprzedać. Z nami byłoby im trudno. Teraz dopiero to widać. Myśmy im do końca pomagali, swoje emerytury żeśmy oddawali – dodaje pani Teresa.

Córka państwa Pireckich sprzedała za 100 tys. zł gospodarstwo razem z rodzicami. Nowy właściciel wyburzył część domu, która była zapisana dla państwa Pireckich, ponieważ była w złym stanie technicznym. Uzyskał na to zgodę starostwa.

- W tym akcie notarialnym zostało ustanowione na ich rzecz prawo służebności mieszkaniowej, która polega na bezpłatnym użytkowaniu mieszkania. Budynek został jednak rozebrany. Jeśli nie ma przedmiotu, nie możemy wykonywać prawa. Poza tym ci państwo nie zamieszkiwali tam, w związku z czym nabywca mógł domagać się zniesienia służebności – informuje Daria Wierzbińska z Kancelarii Prawnej Świeca i Wspólnicy.

- Nie wiedzieliśmy, że to zostało sprzedane. Gdyby nie przyjechał do nas ten, co kupił, to byśmy o tym nawet nie wiedzieli! Przyjechał i powiedział, że kupił taniej gospodarstwo po nas, przejął nas. Powiedział, że da nam 10 tys. zł na opał, na tamto, że jakoś się dogadamy, ale więcej się nie pokazał – opowiada Teresa Pirecka.

Państwo Pireccy poszli po pomoc do sądu, chcieli cofnąć darowiznę, zamienić ją na rentę. Niestety, przegrali wszystkie sprawy. Dodatkowo pani Teresa i pan Franciszek muszą zapłacić 5 tysięcy złotych kosztów sądowych. To dla nich ogromna kwota. Boją się dalej walczyć o swoje.

- Służebność wygasła, ponieważ nie ma przedmiotu, gdzie mogłaby być wykonywana. Nowi właściciele rozebrali ten budynek – informuje Maria Krutnik-Ratkowska, prezes Sądu Rejonowego w Świeciu.

- W tej sytuacji państwo Pireccy mogą domagać się renty za lata, kiedy nie mogli wykonywać tej służebności, bądź dochodzić odszkodowania – dodaje Daria Wierzbińska z Kancelarii Prawnej Świeca i Wspólnicy.

Pani Teresa i pan Franciszek czują się bezradni. Nie odzyskają swojego domu, bo ich część jest już zburzona. Wiedzą, że ich najmłodsza córka im nie pomoże. Zastanawiają się tylko dlaczego…

- Niektórzy mówią, że zięć ją kusił, ale ja myślę, że to córka jest gorsza. Przecież mówiłaby: to są moi rodzice, nie mogę ich wygonić, nie mogę tego zrobić – mówi pani Teresa.*

* skrót materiału

Reporterka: Angelika Trela

atrela@polsat.com.pl