Euromajdan z bliska

Dzień z życia na Euromajdanie. Rozczarowani władzą Ukraińcy wyszli na ulice, by walczyć o lepszą przyszłość. Na kijowski Majdan przyjeżdżają z całego kraju, domagając się podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Sprawdziliśmy, kim są i jak wygląda zwykły dzień na ukraińskim Placu Niepodległości.

Dostępu do Euromajdanu w centrum Kijowa broni pięć barykad. Protestujący zbudowali je z kamieni, lodu i drewna. Powstały w miejsce skromniejszych, rozebranych przez milicję tydzień temu. Dwunastogodzinny dyżur przy jednej z nich pełnią Roman Toczyn i jego kolega ze Lwowa, Oleh Trajdaka.

- Barykada jest dlatego, żeby ludzie w środku mogli się zgrupować. Bo jak milicja wpadnie, to może nas rozegnać – wyjaśnia Roman Toczyn.

- Mała dziewczynka, może 6-7 lat, podeszła do mnie i podała mi cukierka z witaminami. Powiedziała: niech pan zje, to pana wzmocni. Wzruszyłem się, pomyślałem, że postoję jeszcze te kilka godzin, które mi zostały do końca dyżuru albo i całą dobę – dodaje Oleh Trajdaka.

Ukraińscy górale: Maria Roszko i  Roman Toczyn przyjechali do Kijowa pierwszego grudnia, wkrótce po tym, gdy oddziały specjalne milicji Berkut pobiły studentów na centralnym placu Kijowa -  Majdanie Niepodległości. Oni, tak jak wielu innych, którzy protestują już prawie miesiąc na Majdanie, mówią, że nie sposób było pozostać biernym.

- Jak zobaczyłam krew naszych dzieci, to pociekły mi łzy. Serce się krajało ze złości, bezsilności i bólu. Od razu powiedziałam do mojego męża: jadę na Majdan – mówi Maria Roszko.

- Kiedy oni pobili dzieci, cały naród: Wschód i Zachód się zjednoczył. Bo dziś pobili jedne dzieci, jutro będą inne – dodaje jeden z protestujących na Euromajdanie.

Wołodymyr Makarewycz, 23-letni reżyser z Kijowa skończył studia trzy lata temu. Od końca listopada razem z młodszymi kolegami mieszka na Majdanie. Rejestruje też kamerą kadry z życia demonstrantów. Powstanie z tego film dokumentalny. 30 listopada, gdy Berkut pacyfikował Majdan, ranny był też Wołodymyr.  

- Około trzystu ludzi było wtedy na Majdanie. Berkuta było wiele więcej. Emocje były tylko w oczach. Bili mnie po nogach, zdążyłem je cofnąć i nie dostałem w kolano, ale po mięśniach – opowiada Wołodymyr Makarewicz.

Na Euromajdanie mówią, że będą protestować do skutku. Nie pozwolą, by władza lekceważyła ludzi. Przypominają, że Ukraina już była z Rosją, ale niewiele z tego wyszło. Dziś na Ukrainie nie przeprowadza się niezbędnych reform. Przedsiębiorcy skarżą się na korupcję i coraz gorsze warunki dla biznesu.

- Kiedy oni kradli, milczeliśmy. Kiedy zaczęli sprzedawać kraj, kroić go na części, powstaliśmy. Dalej nie można tego ścierpieć. To nie jest żadna celna umowa. Tak naprawdę to będzie jeszcze jedno źródło kontroli Rosji nad naszym państwem – mówi jeden z protestujących.

Euromajdan to praktycznie mała enklawa w czteromilionowym Kijowie. Enklawa, która rządzi się swoimi prawami. Co godzinę śpiewany jest tu hymn Ukrainy. Euromajdan świetnie funkcjonuje dzięki pracy ośmiu tysięcy wolontariuszy.

- Ludziom najbardziej smakuje kulisz kozacki. To taka potrawa: mięso, słonina, dużo warzyw, czosnku, marchewki, pietruszki – opowiada Jurko Fedyszyn, który na Euromajdnie przygotowuje jedzenie.

- Jeśli, nie daj Boże, zginie sto, dwieście tysięcy, pół miliona ludzi, to zamiast nich wyjdą na ulicę dwa miliony, pięć milionów. I ja się nie boję. Gotowa jestem iść w pierwszym rzędzie – podsumowuje Maria Roszko, ukraińska góralka protestująca na Euromajdanie.*

* skrót materiału

Reporterka: Ewa Pocztar-Szczerba

epocztar@polsat.com.pl