''Mąż został wysłany na śmierć''
- Mój mąż został wysłany na śmierć – rozpacza Elżbieta Swaczyna, żona pana Sławomira. Mężczyzna był elektromonterem, zmarł po wypadku podczas naprawiania rozdzielni o napięciu 15 tysięcy voltów, kiedy nagle zapalił się. Choć napięcie powinno być wówczas wyłączone, a pan Sławomir otrzymać odzież ognioodporną, to śledztwo w sprawie śmierci mężczyzny umorzono.
Pan Sławomir miał 56 lat. Mieszkał w Warszawie. Pracował w jednej z największych firm energetycznych. Pracował przy wszelkich możliwych napięciach. Także tam, gdzie nawet najmniejszy błąd grozi śmiercią.
Jest 19 września 2007 roku. Pan Sławomir jak co dzień wychodzi do pracy. Około godziny 11 zostaje wezwany do awarii w rozdzielni o napięciu 15 tysięcy voltów. Ma naprawić odłącznik. Na początku wszystko idzie zgodnie z planem.
- Pozostało jedynie dokręcenie jakiejś tram śruby. Kolega odchodził i usłyszał wybuch. Odwrócił się i zobaczył męża palącego się . Wyglądał, jak żywa pochodnia – opowiada Elżbieta Swaczyna, żona pana Sławomira.
Mężczyzna w stanie krytycznym trafił do szpitala. Poparzeniu uległy jego drogi oddechowe i 60 procent powierzchni ciała. Po trzech tygodniach zmarł nie odzyskawszy przytomności. Sprawą wypadku zajęła się prokuratura.
- Nie nazwałbym tego w ogóle próbą wyjaśnienia tej sytuacji, nazwałbym to bardziej próbą zatuszowania tej całej sprawy – komentuje pracę prokuratury Maciej Lisowski z Fundacji Lex Nostra.
W sierpniu 2012 roku prokurator stwierdził, że do wypadku doszło z winy pana Sławomira. Śledztwo w sprawie jego śmierci zostało umorzone. Wcześniej na jaw wyszedł jednak szereg nieprawidłowości.
- W protokole powypadkowym, pracodawca sam się przyznał, że nie zapewnił pracownikom wymaganych przepisami ubrań ochronnych. To są przeciwpalne ubrania. Gdyby mąż je miał, nie zostałby poparzony! Prace były wykonywane pod napięciem. Gdyby je wyłączyć,
to pół Warszawy nie miałaby prądu, wiadomo jakie to są konsekwencje – mówi Elżbieta Swaczyna, żona pana Sławomira.
- Zapewnienie odzieży, to jest obowiązek pracodawcy, ale…różnie to bywa w tych czasach. Tego typu prace powinny być wykonywane przy odłączeniu napięcia. Za to odpowiedzialny był dyspozytor – informuje Jarosław Mazur z Państwowej Inspekcji Pracy.
- Doprowadzenie tych szyn do stanu beznapięciowego wymagało pracy kilku brygad pogotowia i zajęłoby kilka godzin – dodaje były pracownik firmy pana Sławomira.
Co na to śledczy? Rozmawiamy z Przemysławem Nowakiem z Prokuratury Okręgowej w Warszawie:
Reporter: Gdyby napięcie było odłączone, nie byłoby łuku elektrycznego, to jest logiczne, prawda?
Prokurator: Oczywiście.
Reporter: Ktoś nie zrobił tego, co powinien był zrobić.
Prokurator: Tak, ale nie mam wiedzy, żeby między dyspozytorem a pokrzywdzonym było umówienie, że to ma być wyłączone.
Reporter: To jest chyba oczywiste, prawda?
Prokurator: Znaczy… no, właśnie nie. Nie do końca.
Niespełna rok po wypadku w firmie pana Sławomira kontrolę przeprowadziła Państwowa Inspekcja Pracy. Wyniki były miażdżące. Inspektorzy złożyli przeciwko przedstawicielom firmy zawiadomienie do prokuratury. Zostało ono dołączone do sprawy pana Sławomira i… razem z nią umorzone. Powód? Brak znamion czynu zabronionego.
- To nie jest tak, że jak zawiadamia urząd państwowy, to są zarzuty – mówi Przemysław Nowak z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Przedstawiciele firmy pana Sławomira nie zgodzili się na rozmowę przed kamerą. Przesłali nam oświadczenie na piśmie. Oto fragment:
„Przyczyny wypadku nie leżały po stronie firmy. Kwestie bezpieczeństwa pracy traktujemy priorytetowo i stale monitorujemy. Zapewniliśmy wymagane ubrania i sprzęt. Był to jedyny śmiertelny wypadek. Od tego momentu nie odnotowano ani jednego wypadku „elektrycznego”, ani ciężkiego”.
- Operacja się udała, pacjent zmarł. Jeżeli pan jest dziennikarzem, to ma pan świadomość, jak pewne sprawy się załatwia – mówi były pracownik firmy pana Sławomira.
- Takie sytuacje zawsze będą. Mówienie o tego typu zdarzeniach być może uświadomi pracodawcom, że życie ludzkie jest jednak najważniejsze - komentuje Jarosław Mazur z Państwowej Inspekcji Pracy.
- Jestem gotowa krzyczeć, żeby ludzie się dowiedzieli o tym, jak są pracownicy traktowani – dodaje Elżbieta Swaczyna, żona pana Sławomira.*
* skrót materiału
Reporter: Rafał Zalewski