Nieśli pomoc – zginęli na drodze

Tomasz Wiącek i jego pracownik zginęli udzielając pomocy drogowej na autostradzie. Potrącił ich nadjeżdżający tir. Laweta pana Tomasza była oświetlona, a on i jego pracownik mieli kamizelki odblaskowe. Mimo to sąd uznał, że poszkodowani stworzyli zagrożenie i przyczynili się do wypadku. Wyrok zbulwersował rodziny ofiar oraz pracowników pomocy drogowej.

- Oficjalnie było wszystko mówione, że jest sprawca, a teraz sprawcy nie ma, bo sprawcami są mój mąż i Grzegorz – mówi Magdalena Wiącek, której mąż zginął w wypadku na autostradzie.

Rodzina Tomasza Wiącka nie przestaje analizować każdej sekundy tamtej tragicznej środy. 2 lutego 2011 roku w trakcie udzielania pomocy drogowej na autostradzie pan Tomasz został potrącony przez tira i zmarł na miejscu. Wypadku nie przeżył również jego pracownik, Grzegorz Rędziniak.

- Córka mi powiedziała, że Grzesiu zginął. Nie mogłem dojść do siebie, trząsłem się. Policja nie składała dokładnych zeznań, powiedzieli tylko, że zginęli na autostradzie – wspomina Stanisław Rędziniak, ojciec pana Grzegorza.

Do wypadku doszło na 185. kilometrze autostrady A4 pomiędzy Oławą a Wrocławiem. Pan Tomasz i pan Grzegorz jechali odholować zepsuty samochód ciężarowy. Już kończyli mocowanie auta na lawecie, kiedy zostali potrąceni przez tira.

- Były zniszczone drzwi lawet, a auto, które było już załadowane, miało zerwane lusterko. Nie ma możliwości, żeby on im dał jakąkolwiek szansę. Nie było w ogóle przerwy – opowiada Remigiusz Cieśla, pracownik pomocy drogowej, znajomy Tomasza Wiącka.

- Obok jakiejkolwiek przeszkody: samochodu, pieszego, rowerzysty, czy filara wiaduktu należy przejechać z odległością minimum metra. Gdyby on zachował odległość, to by nie doszło do tej tragedii – mówi Ryszard Kawa, pracownik pomocy drogowej.

- Tego auta ciężko jest nie zauważyć, a dodatkowo była szaruga. Jak się włączy światła na samochodzie, to jest to „choinka”. Nie ma możliwości, żeby ktoś tego nie zauważył - dodaje Remigiusz Cieśla, pracownik pomocy drogowej, znajomy Tomasza Wiącka.

Sprawca wypadku twierdził jednak inaczej. Z jego zeznań wynika, że z daleka widział jedynie jakąś bryłę. Rodziny ofiar wypadku nie wierzą jednak w te wyjaśnienia.

- Moim zdaniem on się nigdy nie przyzna, że mu się przysnęło. A tak moim zdaniem było. To była godzina 4.10. Przysnęło mu się i spowodował ten wypadek – uważa Stanisław Rędziniak, ojciec pana Grzegorza, który zginął w wypadku.

Sąd skazał kierowcę na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat.  W uzasadnieniu oparł się na opinii biegłego. Tej samej, którą wcześniej posłużyła się prokuratura.

- Stanisław W. został oskarżony o nieumyślne spowodowanie wypadku, potrącenie dwóch pieszych, w wyniku czego odnieśli obrażenia skutkujące ich późniejszym zgonem – informuje Małgorzata Klaus, rzecznik Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.

- Sąd bazując na opinii biegłego z zakresu wypadków drogowych ocenił ostatecznie, że pokrzywdzeni, to jest osoby zmarłe, wytworzyły sytuację wypadkową na autostradzie – mówi Marek Poteralski, rzecznik Sądu Okręgowego we Wrocławiu.

- Wystarczy pewna znajomość przepisów o ruchu drogowym, żeby wiedzieć, że pracownicy pomocy technicznej, prawidłowo oznakowani, w kamizelkach odblaskowych, przy prawidłowo oznakowanym samochodzie, to nie są piesi na autostradzie – uważa Janusz Popiel ze Stowarzyszenie Pomocy Poszkodowanym w Wypadkach i Kolizjach Drogowych Alter Ego.

Rodziny zmarłych są oburzone uzasadnieniem wyroku. Ich najbliżsi udzielali przecież pomocy. Nie byli pieszymi!

- Oni nie zrobili nic ku temu, żeby ten wypadek mógł być spowodowany – uważa Magdalena Wiącek, której mąż Tomasz zginął w wypadku.
W środowisku zawrzało. Pracownicy pomocy drogowej są oburzeni. Służba na autostradzie to dla nich codzienność.

- To jest nie tylko obraźliwe, ale także krzywdzące. Ocenia się naszą pracę jak zło konieczne, a my nie jesteśmy po to, aby przeszkadzać, ale by pomagać – zauważa Ryszard Kawa, pracownik pomocy drogowej.

- To uzasadnienie wyroku, uznanie de facto winy pracowników pomocy drogowej, ogranicza możliwość dochodzenia odszkodowania. Każdy ubezpieczyciel powie zaraz, że mamy tu 70 procent  przyczynienia się. Odszkodowania w Polsce i tak są niskie. Żona, dzieci pozostają bez środków do życia – podsumowuje Janusz Popiel ze Stowarzyszenie Pomocy Poszkodowanym w Wypadkach i Kolizjach Drogowych Alter Ego.*

* skrót materiału

Reporterka: Milena Sławińska

mslawinska@polsat.com.pl