Ostatnia podróż radiowozem…

Czy to możliwe, by zdrowy, trzeźwy mężczyzna zapuścił się zimą kilka kilometrów w las, a następnie rozebrał się, położył i zamarzł? Tak uznała prokuratura, umarzając postępowanie ws. śmierci Tomasza Domagały z Brzegu Dolnego. Rodzina mężczyzny dotarła do świadka, który widział go po raz ostatni. Twierdzi on, że pana Tomasza radiowozem zabrała policja! Prokuratura wznowiła śledztwo.

- Kto by uwierzył, żeby brat o piątej rano przeszedł pięć kilometrów po lesie, rozebrał i położył? Było zimno – mówi Marcin Domagała, brat zmarłego Tomasza.

Tomasz Domagała miał 38 lat. Mieszkał w Brzegu Dolnym. W listopadzie 2011 roku mężczyzna zniknął. Miesiąc później do rodziny pana Tomasza dotarła tragiczna wiadomość.

- Zadzwonił ojciec, że brat najprawdopodobniej nie żyje i musimy jechać na rozpoznanie zwłok – opowiada Marcin Domagała.

- Do końca miałem nadzieję, jadąc do Wrocławia, że to będzie pomyłka, ale okazało się, że to był syn – dodaje Andrzej Domagała, ojciec zmarłego mężczyzny.

Zwłoki Tomasza Domagały zostały znalezione w lesie daleko od drogi, kilka kilometrów od Brzegu Dolnego. Mimo że była zima, mężczyzna był nagi.

- Leżał rozebrany, a jego rzeczy były kilkanaście metrów dalej złożone w kostkę. Były buty w rozmiarze 46, gdzie brat nosił 43 – opowiada Marcin Domagała.

- 25 maja 2012 roku postępowanie w sprawie śmierci Tomasza Domagały zostało umorzone wobec braku znamion czynu zabronionego. Ustalono, że przyczyną śmierci było wychłodzenie organizmu – informuje Małgorzata Klaus z Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.

Ale rodzina zmarłego nie chciała pogodzić się z decyzją prokuratury. Zdaniem bliskich Tomasza Domagały w sprawie jest zbyt wiele niewyjaśnionych kwestii.

- W tych dniach były wysokie mrozy. Nie wierzę, że syn tu przyszedł, żeby się położył spać. Tym bardziej, że nie miał w organizmie alkoholu ani narkotyków. To jest nieprawdopodobne, żeby trzeźwy człowiek szedł sześć kilometrów, żeby się zamrozić – mówi Andrzej Domagała.

- Brat miał liczne ślady od uderzenia tępym narzędziem, za które uznawana jest również pałka policyjna. Na tym się skończyło, policja nie chciala nam pomóc w rozwiązaniu tej sprawy – opowiada Marcin Domagała.

- Te obrażenia mogły spowodować, że nie miał siły stamtąd wrócić. Zagadkowe jest to, jak się tam znalazł,  dlaczego się tam znalazł oraz dlaczego ubranie było poskładane w kostkę. Tak się nie zachowuje normalny człowiek w środku zimy – dodaje Malwina Gadawa, dziennikarka Gazety Wrocławskiej.

Rok po śmierci Tomasza Domagały jego bliscy dotarli do mężczyzny, który ostatni widział pana Tomasza żywego. Świadek twierdzi, że w dniu zaginięcia mężczyznę radiowozem zabrała policja.

- Jak go zabrali, to pomyślałem, że jadą w stronę komendy, w prawą stronę. A patrzę, jadą w stronę Rokity. Później pomyślałem, że go zabierają na izbę wytrzeźwień– opowiada pan Mirosław, świadek.

Ze zdobytymi informacjami brat zmarłego udał się do Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Policji we Wrocławiu. Po analizie wszystkich okoliczności prokuratura wznowiła postępowanie.

- Postępowanie jest w toku, dotyczy nieumyślnego spowodowania śmierci. Sprawdzana jest też prawidłowość działań policji. Nikomu nie przedstawiono zarzutu – informuje Małgorzata Klaus z Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.

- Byłem w prokuraturze trzy godziny. Zeznałem to, co widziałem, czyli jak zabrali Tomasza Domagałę - mówi pan Mirosław, świadek.

Próbowaliśmy umówić się na rozmowę z komendantem posterunku policji w Brzegu Dolnym. Bezskutecznie. Henryk Machnik nie zgodził się na rozmowę przed kamerą. Przez telefon powiedział:

Komendant: Ja nie natrafiłem na żaden ślad, że policjanci mogli się jakoś przyczynić do tego zdarzenia.
Reporterka: Czyli nie ma pan informacji, że w ogóle pan Domagała został zabrany radiowozem?
Komendant: Nie.
Reporterka: Rozumiem, że panu te wyjaśnienia funkcjonariuszy wystarczą, pan wierzy swoim podwładnym?
Komendant: Tak, ja wierzę swoim podwładnym.*

* skrót materiału

Reporterka: Paulina Bąk

pbak@polsat.com.pl